BIUTIFUL – HIOB Z BARCELOŃSKICH SLUMSÓW

o najnowszym filmie Alejandra Gonzáleza Iñárritu „Biutiful”

*

*

Czuję się nieco bezradny biorąc się za opisanie tego filmu. Jakiekolwiek bowiem słowa wydają mi się blade, kiedy przed moimi oczami pojawiają się obrazy z „Biutiful” – tej Via Dolorosa współczesnego Hioba (może Chrystusa, może Judasza, może syna marnotrawnego, może miłosiernego Samarytanina?). Jest nim Uxbal, który, umierając na raka na ulicach miejskiego Inferno Europy, chce ocalić swoje człowieczeństwo – chroniąc własne dzieci, zmagając się z atakami szaleństwa psychicznie chorej żony, tęskniąc do nigdy nie widzianego przez siebie ojca, pomagając czarnoskórym imigrantom, negocjując ze skorumpowaną policją, przeciwstawiając się chińskim mafioso…
Więcej niż ze słów, można chyba wyczytać z naznaczonej cierpieniem, pogrążonej w mroku rozpaczy i zatopionej w morzu zgryzot, męskiej lecz nie pozbawionej ciepła twarzy Javiera Bardema, który wszedł w skórę Uxbala niemal organicznie, nie pozwalając nam na schronienie się w jakiejś komfortowej zonie, gdzie moglibyśmy sobie uświadomić, że… to tylko aktorstwo. Nie mogłem też szukać komfortu w skądinąd oczywistej dla innych widzów prawdzie, że „Biutiful” jest tylko filmem. Gdyż obcowanie z dziełem Iñárritu stało się dla mnie czymś więcej, niż oglądaniem artystycznej fikcji – więcej, niż kinem, (czego doświadczam nie tak znowu często).
*  *  *
Uxbal jest męczennikiem, ale – w odróżnieniu od narcystycznych męczenników mniejszych czy większych religii – męczennikiem mimo(własnej)woli. A takim męczennikiem może być każdy z nas. I podobnymi męczennikami bywają (co zwykle do nas nie dociera) miliony ludzi na całym „bożym” świecie. Jednakże tej martyrologii sobie (przynajmniej na co dzień) nie uświadamiamy, bo wolimy żyć w świecie, gdzie panuje kult sukcesu, szczęścia, konsumpcji, zdrowia i młodego ciała. Ale ją przeczuwamy i właśnie dlatego zderzenie z nią w jakimś dziele sztuki może być dla nas bez mała szokiem. Ale szok bez katharsis – bez czegoś co nas oczyszcza i obmywa – byłby tylko ukąszeniem nicości i Iñárritu nas przed tym chroni. To dlatego świat Uxbala wypełniony jest duchami zmarłych; to dlatego cały film spina metafizyczna klamra, którą jest spotkanie Uxbala ze swoim dawno zmarłym (a dużo od niego młodszym) ojcem.

*  *  *

*

Biutiful znaczy piękny. Lecz gdzie jest to piękno?
Na pewno nie w brudnych, zbutwiałych, pokrytych liszajami i przypominających norę mieszkaniach, gdzie po szybach pełzają gigantyczne mrówki a pod sufitem wiszą jakieś obleśne ciemne owady. Nie na szarej zatłoczonej ulicy z krzykliwymi graffiti, z handlarzami narkotyków, niewolniczą pracą i brutalnymi obławami policji. I raczej też nie w nocnych klubach i burdelach przypominającym jakąś gorszą, bo współczesną wersję piekła z Boscha rodem – w tych przybytkach straceńczego hedonizmu, które opanowała histeria „fanu” za wszelką cenę i robienia sobie dobrze. Na pewno nie w powracającej jak zły sen depresji żony Uxbala, kiedy jej matczyna miłość przeradza się nagle w skierowaną przeciw własnym dzieciom paranoiczną agresję. Tym bardziej nie ma żadnego piękna w śmiertelnej chorobie Uxbala – w wymiotach i w krwawej urynie, jaką wydala on z siebie w szalecie. Ani w chińskich trupach wyrzuconych na brzeg Costa Brava. Ani też… tak, tak… wszystko to szkaradne, ohydne, wstrętne i odrażające. I pełno tego, pełno…
Gdzież więc to piękno?
Czy w widocznych z daleka wieżycach La Sagrada Família – tej bajecznej ekstrawagancji architektonicznej Gaudiego? Może w złotej poświacie nad Barceloną – miastem kojarzącym się z śródziemnomorskim rajem, kolorową mekką turystów, pełną słońca, ciepła i zmysłowych uciech? (Tutaj widzę niewątpliwą przewrotność Iñárritu, który – serwując nam ten niebiańsko-piekielny kontrast – w sposób bezlitosny burzy, czy też raczej przestawia mi w głowie moje własne doświadczenie tego pięknego i uroczego skądinąd miasta.)

Nie, nie ma piękna w tym złudnym i parszywym świecie, który ukazuje nam „Biutiful”. Piękno jest natomiast w ludziach, mimo wszystko w samym Uxbalu i na pewno w jego dzieciach – w miłości jaka ich ze sobą łączy, (jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało).
Piękno jest nawet w tym niegramatycznie napisanym przez córkę Uxbala słowie biutiful. W czułym dotknięciu Uxbala zmumifikowanej twarzy ojca. W jego ludzkich odruchach wobec senegalskiej kobiety i innych eksploatowanych bezlitośnie nieszczęśników zniewolonych imigrancką niedolą. W niepokalanej choć mroźnej bieli snów Uxbala. A nawet w jego wyniszczonej przez chorobę i nieszczęście twarzy, która mimo tego piętna nie została odarta z ludzkiej godności. Piękno enigmatyczne, kruche i ulotne… ale mające w sobie moc wyzwolenia i ekspiacji.

*  *  *

Czas na wyznanie: jestem zakochany w filmach A. G. Iñárritu, dlatego też prawdopodobnie nie stać mnie na obiektywne spojrzenie na jego obrazy. Kiedy więc siedzę w ciemnej kinowej sali i widzę je przede mną na ekranie, mam wrażenie, że łączy mnie z nimi jakaś czuła i intymna więź – dosłownie każdy kadr oddziałuje na moje nerwy. I myślę, że dzieje się tak dlatego, że z podobnym nerwem i wrażliwością kreuje wszystkie te obrazy sam Iñárritu – tyle w nich wizualnego i emocjonalnego napięcia.
Miłość miłością, więc kiedy Iñárritu rzuca mi w twarz tę swoją dantejską w sumie wizję świata, to ja ją przyjmuję z pokorą, a może nawet z jakąś perwersyjną rozkoszą.
Nikt nie musi ponosić takiej ofiary, więc jeśli komuś to co napisałem wyda się odstręczające, to ja się mu nie dziwię i ewentualną kolizję z tym filmem odradzam.
Bo rzeczywiście, Iñárritu w „Biutiful” zbliża się zbyt niebezpiecznie do tego, co koszmarne i wstrętne… W piękny i porywający sposób.

8.9/10

*  *  *

*

Na zdjęciach: Javier Bardem jako Uxbal w filmie Alejandra Gonzáleza Iñárritu „Biutiful”.

Komentarzy 26 to “BIUTIFUL – HIOB Z BARCELOŃSKICH SLUMSÓW”

  1. Deus ex Machina Says:

  2. czara Says:

    Piękne te zdjęcia… A notkę, pozwolisz, wrócę do niej i przeczytam dopiero po obejrzeniu filmu :) Pozdrawiam!

  3. Wojtek Says:

    Szczerze mówiąc nie wiem, kiedy Biutiful Inarritu pojawi się w polskich kinach. Mam tylko nadzieję, że jak najszybciej, bo podobnie jak Amores Perros czy 21 gramów, autorstwa tego samego reżysera, na pewno podbije serca amatorów filmów opowiadających o świecie w sposób brutalny i piękny zarazem. Bez patosu, ale dotykając najgłębszych tajemnic życia.

  4. miziol Says:

    Mam ochote obejrzec ten film, wlasnie po twojej recenzji. Rzadko pozwalasz sobie na takie ekshibicjonistyczne wpisy, co by znaczylo, ze naprawde mamy do czynienia z dzielem, ktore zmieni nas wewnetrznie jak granat, polkniety natychmiast po wyrwaniu zawleczki.
    Nie moge sie doczekac jakiejs akceptowalnej wersji na Pirate Bay.
    Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      „…naprawde mamy do czynienia z dzielem, ktore zmieni nas wewnetrznie jak granat”

      No, nie wiem, miziole… każdy z nas reaguje inaczej.
      I czy nie sądzisz, że taka (wewnętrzna) zmiana wywołana „połkniętym” granatem, może być… hm… nazbyt radykalna? ;)

      PS. To na Pirate Bay są jakieś „akceptowalne” wersje?
      (Wątpię, czy przez legalnych producentów tego filmu :) )

      PS2. A nie lepiej wybrać się do kina? Myślę, że w Irlandii powinien się on ukazać na ekranach wkrótce.

      • miziol Says:

        Ja jestem anarchista z natury, a poza tym moje rozumienie angielskiego jeszcze czasami kuleje, szczegolnie jak szybko zapodaja i wole miec szanse obejrzenia tej samej sceny kilka razy. Tutaj akurat wszystko jest po hiszpansku z angielskimi napisami wiec stosunkowo proste :) ale i tak wole swoje kino domowe gdzie nikt mi nie mlaska i siorbie za uszami. Tym bardziej, ze z twej recenzji wynika, ze ten film wymaga skupienia.

        • Logos Amicus Says:

          Tak jest, „Biutiful” wymaga skupienia – i wśród skupionych ludzi udało mi się ten film obejrzeć.

          Miziole, a ja chyba jednak jestem kinomanem starej daty, bo zdecydowanie preferuję oglądanie filmów w sali kinowej (ale też nie znoszę, kiedy mi ktoś mlaska za uszami i siorbie pod nosem – zastanawiam się czasem wtedy, czy rzeczywiście tak trudno obejrzeć film bez obżerania się pop-cornem i opijania colą, nota bene z pojemników wielkich jak wiadra… to wszystko zresztą uświadamia mi także, że kino jest przez większość widowni traktowana konsumpcyjnie – i to jest konsumpcja podobna tej gastronomicznej.)

          Muszę napisać, że „Biutiful” oglądałem w sali wypełnionej po brzegi, ale raczej widownią nie tą mainstreamową (a taka właściwie bywa w tym kinie specjalizującym się w pokazywaniu tytułów, które w zasadzie nie są kierowane do tzw. „szerokiego” rozpowszechniania).

          Zbliża się rozdanie Oscarów, więc może jeszcze wspomnę, że totalnie w tym roku zaskoczyli mnie ci z Akademii Filmowej nominując Bardema w kategorii Best Actor. To się prawie nie zdarza w przypadku filmów nieanglojęzycznych. Zaskoczenie tym większe, że wszystko wskazuje na to, iż dystrybucję tego filmu w Stanach jakby – sorry za tę obrazowość – olano. Nawet sama Julia Roberts się wkurzyła i zorganizowała – prywatnym sumptem zresztą – specjalny pokaz tego filmu. Ale i tak wygra Firth, co mu się oczywiście bardzo należy (za wystąpnienie w „The King’s Speech”, of course).

        • HBO Says:

          Za rolę w dramacie Iñárritu „Biutiful”, Javier Bardem zdobył już główną nagrodę na Festiwalu w Cannes, został jednak pominięty w nominacjach do Złotych Globów i do Nagrody Gildii Aktorów Filmowych. Iñárritu wierzy, że Bardem zgarnie najwyższy laur w ceremonii rozdania nagród Akademii w lutym i jest przekonany, że aktor został pominięty w niektórych rankingach przez datę premiery filmu. „Myślę, że przez to, że film jeszcze nie miał premiery, wielu ludzi odpowiedzialnych za nominacje nie widziało go. Mają do oglądania 40 DVD, może „Biutiful” będzie ostatnim, który zobaczą ze względu na fakt, że jest to film z napisami?. Niemniej wiążę wielkie nadzieje z przyszłorocznymi Oscarami i wierzę, że Bardem otrzyma nominację.” – powiedział reżyser.

  5. M&M Says:

    Iñáritu zrobił film poruszający. Nie. Zrobił film wstrząsający. Dotykający duszy. Bez skrawka przestrzeni na obojętność. Przeszywający. Straszny.
    Najczęściej dopadam dobre filmy po latach. Tym razem udało się obejrzeć w kinie, w dniu hiszpańskiej premiery. Od piątku nie mogę przestać o nim myśleć.

  6. remigiusz Says:

    Jest szansa, że w Polsce można będzie zobaczyć ten film w kinach w maju.
    A oto co o biutiful napisał dla Newsweeka Krzysztof Kwiatkowski po jego premierze na ostatnim festwalu w Cannes: „Dla mnie to najlepszy film Inarritu od jego debiutanckich „Amores Perros”. Tym razem reżyser nie zaburza chronologii ani nie sięga po efektowne tricki operatorskie. Za to znakomicie buduje mroczną i przytłaczającą atmosferę. (…) Po seansie podsłuchuję rozmowę hiszpańskiej dziennikarki: „Nie podoba mi się obraz Barcelony w tym filmie. Przecież to takie miłe miasto”. W „Biutiful” rzeczywiście nie ma miejsca na doznania estetyczne i kontemplację architektury Gaudiego. Podobnie jak Mike’a Leigh w „Another Year”, Inarritu opowiada o wypaleniu ludzi XXI wieku. O tym, jak trudno dziś przetrwać i jak nędza odziera z moralności. To już nie jest świat z mitu o solidarności biednych ludzi.

  7. Mira_da Says:

    Bardzo ciekawie, moim zdaniem, o tryptyku Alejandra Gonzáleza Iñárritu (Amores Perros, 21 gramów, Babel) napisano tutaj:

    http://crazypumpkinsnest.wordpress.com/2008/10/01/ile-sie-zmiesci-w-21-gramach/

    Warto zajrzeć.
    Pozdrawiam

  8. piterekd Says:

    Jeszcze nie miałem okazji zobaczyć, ale jak tylko obejrzę to napiszę tu kilka słów :)

  9. tamaryszek Says:

    Co z kontrapunktem? Działa jak zwykle, czy tym razem opowieść jest jednotorowa?
    Emocje się udzielają. Jeśli udaje się rozpoznać piękno (ludzkie) pomimo brudu i ułudy tego świata – a piszesz, że stężenie parszywości jest niemałe – to doświadczenie może być ekstremalne.
    Nic ponadto dodać nie mogę. Wierzę Ci, że warto to przeżyć.

    Zgłaszam akces do amatorów sal kinowych wypełnionych niemainstreamową widownią. :)
    ren

    • Logos Amicus Says:

      Tamaryszku, fabuła „Biutiful” prowadzona jest „po bożemu”, czyli linearnie (tutaj Iñárritu po raz pierwszy, przy pisaniu scenariusza, współpracował z Armando Bo, rezygnując tym samym z usług Guillermo Arriagi, z którym, jak wiemy, stworzył swoją – na wskroś kontrapunktową ;) – trylogię „Amores Perros”, „21 Grams”, „Babel”).
      Ale, na szczęście, nie zgubił przy tym tej intensywności, nie wyluzował napięcia – nadal posługuje się tym swoim niezwykle sygestywnym (filmowym) językiem, (na który składa się uderzające powiązanie wizualności, emocji i dźwięku). Tak, że nawet nie czuje się tego, iż jest to pozbawione kontrapunktu.
      Cieszy to, że Iñárritu pozostał sobą.

  10. Chihiro Says:

    Logosie, ja też jestem zakochana w filmach Inarritu po uszy. Tylko „21 gramów” wydało mi się słabsze. Wszystkie oglądam jak tylko wyjdą, i oczywiście już tydzień temu miałam przyjemność zobaczyć „Biutiful”. Mam sporo przemyśleń, które wkrótce opiszę, ale wierz mi, jeszcze nie ochłonęłam. Jeszcze ten film we mnie siedzi. Jeszcze wszystko krzyczy. I spacer przez Chinatown nie jest już taki sam, jak był…

  11. ReSmo Says:

    Z racji tego, że uwielbiam trylogię Inarritu, wyczekiwałem tego filmu megagorączkowo i wiązałem z nim ogromne nadzieje. Jako że nie chcę wdawać się w szczegółowe dywagacje, bo z filmem muszę się „przespać”, jestem w stanie jedynie wyrazić podziw. Byłem bardzo ciekaw jak poradzi sobie Inarritu z linearnym scenariuszem, budując konstrukcję fabuły bez przeskoków czasowych, retrospekcji. A poradził sobie kapitalnie. Pierwsze pół godziny jest raczej spokojne, miałem nawet wrażenie, że oglądam film o niczym. Ot rodzina z problemami, troche patologii, wzgledne ubostwo, pojawia sie w koncu i choroba. Az w koncu wbija czlowieka w fotel… Siłą tego filmu są moim zdaniem pojedyncze, konkretne sceny. NIe oznacza to wszak, ze film jest niespojny jako calosc – wrecz przeciwnie, zamyka go i otwiera niemal ta sama sekwencja, zycie zatacza kolo, spiete jest klamra. Jednak niektore sceny ogladalem kilkakrotnie. Przy tym napiecie i dramat zbudowane przy pomocy prostych srodków. Wspaniały Bardem (którego mowiac delikatnie nie jestem wielkim fanem) i znakomite role drugoplanowe.. Wyjatkowy film, dawno nie widziałem czegoś tak przejmującego, co tak czlowieka dotyka. Czegoś tak dobrego.

  12. mmadalena79 Says:

    Dopiero teraz udało mi się zobaczyć i warto było czekać. Dawno nie widziałam takiego filmu, wciąż siedzi mi w głowie i nie daje o sobie zapomnieć. To piękny film, choć czasem taki nie ładny…a spojrzenie na Barcelonę na zawsze zmienione, choć jak się zastanowić, to każde duże, europejskie miasto kryje takie tajemnice i dramaty. A Bardem genialny.

  13. babka filmowa Says:

    I jak, tak jak ty kiedyś, nie potrafię się zebrać, by napisać choć kilka słów ku pamięci „Biutiful”. Coś nieprawdopodobnego działo się ze mną po jego zobaczeniu, nie mogłam zasnąć, do dziś pamiętam to uczucie rozpaczy, jakie czuję jeszcze do dziś, ktorego na szczęście, nie dane poczuć Uxbalowi, bo po prostu nie dożył pewnych faktów, choć mógł się ich domyślać. Dobrzy Ludzie by ratować swoje dzieci, zdolni są (nie zawsze z pełną świadomością) do unicestwiania dzieci bliźnich. Życie Uxbala to żywot świętego, takiego jakich są miliony na tej Ziemi, zwyczajnych ludzi, którzy umierają codziennie nie za jakieś abstrakcyjne miliony czy miliardy wiernych, ale za swoje dzieci, rodziny żyjące tu i teraz (bywa często, że w kraju ogarniętymi wojnami) po czym na następny dzień odradzają się ponownie, by znowu walczyć. I nie ma znaczenia, czy wegetują w najpiękniejszych miastach na Europy, czy zaplutych slumsach Afryki, są ojcami, czy matkami (akurat ten film poświęcony jest ojcu), chcą zostawić swoje potomstwo z poczuciem, że życie, mimo swej obskurności, może być chwilami piękne, ale pod jednym warunkiem, trzeba się o to mocno i samemu postarać.
    Pozdrawiam. Ta Twoja notka o „Biutiful” jest mi wyjątkowo bliska, podobnie zresztą, jak zamiłowanie do Innaritu (może za wyjątkiem „21 gram”, które mniej mi przypadło do gustu).

  14. Logos Amicus Says:

    mmadalena, babka: dziękuję za wizytę w tym miejscu – i pozostawienie śladu pod wpisem, wydawałoby się, dawno zapomnianym. (A jednak archiwum do czegoś się przydaje :))
    Cieszy mnie to, że odebrałyście „Biutiful” podobnie jak ja.

    Chciałbym sobie kiedyś przypomnieć trylogię Iñárritu („Amores perros”, „21 gramów” i „Babel”), pomyśleć nad nią i może napisać jakiś tekst? Myślę, że warto byłoby poświęcić tym filmom więcej uwagi – po prostu do nich powrócić.

  15. CAŁY TEN MEKSYK! – o filmie Alejandra Gonzáleza Iñárritu „Bardo, czyli fałszywa kronika garści prawd” | WIZJA LOKALNA Says:

    […] świata. I od tamtego czasu Iñárritu nigdy mnie nie zawiódł, kręcąc takie filmy, jak „Biutiful”, „Birdman” (to moim zdaniem najlepszy jego film) czy „Zjawa”. Alejandro […]


Co o tym myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: