NA DNIE – nędzni i ludzcy

Bezdomny z Marais (Paryż)

Było coś nierzeczywistego a może i niestosownego w seansie jaki odbył się w siedzibie Towarzystwa Sztuki przy 1112 N. Milwaukee. Oglądać obrazy polskiej mizerii siedząc w głębokim lotniczym fotelu i popijając różowe deserowe wino.
Pijane ludzkie „strzępy” grzebiące w śmietnikach i wegetujące w warszawskich kanałach; wiejskie „niedobitki” PGR-ów odurzające się winem marki Arizona w jakiejś zapadłej mazurskiej dziurze; „zwierzęca” gromadka wiecznie głodnych dzieci wypalających szczurom oczy i obdzierających ze skóry królika…
„Oni”, „Arizona”  i „Trzynastka”, trzy dokumentalne filmy Ewy Borzęckiej, które dorzucają parę kamyczków do ogródka, jaki my – Polacy rozproszeni poza krajem – uprawiamy, układając sobie w wyobraźni mozaikę pt. „A to Polska właśnie”.

NĘDZA MADE IN POLAND

Tułający się po ulicach, dworcach i rynsztokach bezdomni byli (są) jednym z nieodłącznych elementów rzeczywistości III Rzeczypospolitej. Cęsto zadawałem sobie pytanie jak polskie społeczeństwo – nieodrodne ponoć dziecko chrześcijańskiej Europy – daje sobie radę z wciskającym mu się na codzień obrazem ludzkiego poniżenia, mającego swoje źródło w niemałych przecież obszarach polskiego ubóstwa. Odpowiedź jest pewnie taka, jak wszędzie indziej na świecie: w sukurs przychodzi tu znana nam wszystkim obojętność, znieczulenie, przyzwyczejenie. Owszem, większość z nas stać na moment refleksji, chwilowy odruch współczucia, tym bardziej, że pozwala to nam utwierdzić się w przekonaniu o naszym humanitaryzmie i posiadaniu ludzkiego, wrażliwego serca. Tylko nieliczni, właściwie wyjątki, tę empatię zamieniają w czyn; jedynie święci – jak Matka Teresa z Kalkuty – miłosierdzie czynią treścią całego swojego życia (dość by stać się światowym symbolem poświęcenia dla cierpiących).
Profesor Antoni Kępiński, jedna z najwspanialszych postaci polskiej psychiatrii, a zarazem wielki humanista, stwierdził kiedyś, że stosunek jaki mamy do ludzi chorych psychicznie jest miarą naszego człowieczeństwa. Tę sentencję można rozszerzyć: ową miarą jest również stosunek jaki mamy do ludzi rzuconych na samo dno, sponiewieranych przez życie i los.

Ławkowa drzemka

Zastanówmy się przez chwilę: jaka jest właściwie różnica, jeśli chodzi o dobro bezdomnego, między tymi, którzy ze współczuciem patrzą na niego, uznając go za biedna ludzką istotę i dalej idą swoją drogą, a tymi, co z pogardą i obrzydzeniem rzucą okiem na ten „ludzki śmieć” i … również pójdą dalej swoją drogą?
Trudno jest się jednak pogodzić z faktem, że ten nasz ludzki odruch współczucia nic nie jest wart, jeśli nie pójdzie za nim czyn. Chciałoby się wszak wierzyć, że te odruchy dobroci mogą z człowieka emanować i w pewien sposób oddziaływać na otaczający nasz świat, w jakimś stopniu go zmieniając.
Nie bojąc się patosu mogę stwierdzić, iż szanując i uznając godność ludzką w każdym, nawet najnędzniejszym z żebraków, chronimy tę samą godność w nas samych. Jest to prosta i elementarna prawda, której nie mogli pojąć – lub którą odrzucali – tworzący obozy zagłady faszyści, czy też unicestwiający miliony ludzi komuniści. A przecież czynili to wszystko w imię świetlanej przyszłości Człowieka. Tyle tylko, że oba totalitarne reżimy chciały oddzielić ludzką „miazgę” i „odpady” od tych wybranych: Niemcy mieli na względzie dobro czystego Aryjczyka i ambicje, by stworzyć Nadczłowieka; komuniści zaś – jakieś abstrakcyjne społeczeństwo wypełniające historyczną misję na drodze ludzkości do doskonałego ustroju.

UBÓSTWO – GRZECH, CNOTA, KARA CZY ZBRODNIA?

Zwolnieni z życia?

Trzeźwo rozumując, niekiedy to co nazywamy obojętnością jest chyba niczym innym jak naszym zwykłym psychologicznym mechanizmem obronnym. Życie wymaga od nas siły i optymizmu. Znana jest nam – zwłaszcza w Ameryce – filozofia „pozytywnego myślenia”. A obraz upadłego nędzarza żadną miarą nie może nikogo nastrajać optymistycznie. Jest w zasadzie toksyczny i jak trucizna usuwany jest zwykle z naszej świadomości.
To jedno z naszych usprawiedliwień. Jest jeszcze wiele innych, a wszystkie są czymś w rodzaju anestetyka, środka znieczulającego.
Generalnie rzecz biorąc, odwracamy się od biedoty. W jednej z prezbiteriańskich modlitw można usłyszeć: „Wybacz nam Boże, iż udajemy, że opiekujemy się ubogimi, bowiem nie lubimy biednych ludzi, ani nie chcemy ich w naszych domach”.
Niechęć do biedaków w kulturze Zachodu ma silne korzenie z racji wielkiego wpływu tradycji protestanckiej, w której bieda traktowana była jako grzech. Uznawano ją również za karę boską. Na pewno nie była cnotą, jak np. we franciszkańskim kulcie ubóstwa. Poza tym kapitalistyczne stosunki, pochwała przedsiębiorczości i ekonomicznego sukcesu utrwalały w społeczeństwie pogląd, że każdy jest kowalem swojego losu, a tym samym jest także odpowiedzialny za swoją biedę. Dyktatura optymizmu nie dopuszczała do jakichkolwiek usprawiedliwień dla ubóstwa. Nawet w Biblii możemy znaleźć takie zdanie: „gardzi się mądrością biedaka i nie słyszy się jego słów” , a George Farquhar napisał w początkach XVIII wieku: „Nie ma większego skandalu nad łachamany, ani zbrodni bardziej hańbiącej nad ubóstwo”.

Polskie dzieje stosunku do biednych są inne. Niektórzy pamiętają jeszcze o wielkiej biedzie międzywojnia. We wczesnym PRL-u prywatne bogactwo równe było zdradzie stanu, inicjatywa i zamożność kułaków tępiona, zamiast tego celem stało się „dostatnie życie mas”, co było niczym innym, jak kolejną abstrakcyjną utopią systemu, sprowadzającą się do „sprawiedliwej” dystrybucji biedy. Oczywiście do czasu, kiedy nowa partyjna elita nie zasmakowała w rozkoszach przywilejów, dostatku i bogactwa. A jednak w socjalistycznej Polsce nie spotykało się biedy na taką skalę i o takiej intensywności jak to wystąpiło w dobie tzw. wolnorynkowej transformacji. Argument ten jest wygrywany przez tych, którzy ancien regime wspominają jako „stare dobre czasy”, tęskniąc za tzw. „opiekuńczością” ludowego państwa. Zaryzykuję tu stwierdzeniem, że trudno jest tych ludzi winić. Byli częścią a właściwie narzędziem (bo przecież nie twórcami) systemu, który splajtował. A wraz z nim zbankrutowały całe grupy społeczne.

Wegetacja w rynsztoku (kadr z filmu E. Borzęckiej „Oni”)

Jaki stosunek do najbiedniejszych rodaków mają bogaci Polacy?
Czyż z obojętnością nie konkuruje tu pogarda dla „przegranych”, podszyta być może strachem i obawą o nietrwałość własnej pozycji? Niedostatek  innych odbierany jest jako zagrożenie własnego bezpieczeństwa. Nic w tym dziwnego: już sam Arystoteles zwracał uwagę, że bieda jest matką rewolucji. Z drugiej strony, zamożni Polacy swój status podkreślają często typowo nuworyszowską przesadą w eksponowaniu własnego bogactwa. W tym kontekście, mowa o empatii, wyższych odruchach czy też subtelne dywagacje na temat „doli człowieczej” zabrzmiałaby, być może, jak niewczesny żart lub naiwność oderwanego od realiów pięknoducha. Przypomina się tu opinia Victora Hugo, który w swoich „Nędznikach” uznał, że zawsze jest więcej biedy w niższych warstwach, niż humanizmu w wyższych.

CIEPŁO I GROZA

Film Ewy Borzęckiej „Oni” – jeden  z trzech, jakie można było obejrzeć w Towarzystwie Sztuki  –  nie traktował o biedzie w wymiarze społecznym (bardziej już tak jest w przypadku „Arizony” ) a raczej jednostkowym. Zajmuje się on grupą warszawskich żebraków i bezdomnych, ukazując obraz skrajnych przejawów biedy spotykanej na obrzeżach społeczeństwa: nędzy śmietniskowej i rynsztokowej. Dlatego też wymowa tego filmu bardziej jest uniwersalna niż stricte socjologiczna. Nie znajdziemyw nim bowiem zbyt wielu społecznych kontekstów.
Nie wiem jakim cudem udało się to młodej reżyserce uzyskać, ale z filmu tego emanuje jednocześnie… ciepło i groza. Jest to zestawienie nisamowite, którego żadna trzeźwa dusza nie może w zasadzie strawić. Wyczuwamy więc jakiś fałsz: albo ciepło jest sztuczne, albo groza doklejona. Jednak „fałsz” to chyba niesprawiedliwe, obrażające autorkę słowo. Zawiniło tu chyba bardziej przesunięcie akcentów – z intencją ukazania bohaterów w budzącycm sympatię świetle. Sama Ewa Borzęcka na spotkaniu z publicznością powiedziała, że ceni (i szanuje) tych ludzi za to, że w tak „nieludzkich” warunkach potrafili zachować jakże ludzkie cechy… Cechy, jak dodała, które zatracili ludzie żyjący w dostatku czy bogactwie.
Brzmi to pięknie i rzeczywiście w filmie „Oni” jest widoczne. A jednak rodzi się podejrzenie, czy aby nie jest to nasz kolejny środek znieczulający.
Powiedzmy sobie wprost (i szczerze): nieszczęście tych ludzi jest przejmujące, warunki w jakich żyją – szokujące. Wydaje się, że w ludzkiej mizerii nie można już upaść niżej. Dorabianie podobnym stanom jakichkolwiek pozytywnych wartości, to nic innego jak manipulacja, a co najmniej wyrażanie pobożnych życzeń.

Francuski kloszard pod drzwiami katedry Notre Dame

W KRZYWYM ZWIERCIADLE

Czym różnią się od siebie bezdomni poszczególnych krajów?
Napisać, że każdy kraj ma takich bezdomnych na jakich zasługuje, to sklecanie efekciarskiego sofizmatu. A jednak można wskazać na pewne cechy narodowe, które odbijają się w bezdomnych danego kraju jak w krzywym zwierciadle. Społeczność kloszardów jest w pewnym sensie karykaturą „normalnego” społeczeństwa. Niektóre jego wady i zalety są przejaskrawione, podniesione do kwadratu. W filmie „Oni” wyczytać można np. solidarność, uczuciowość, sentymentalizm, romantyzm, a nawet… szarmanckość!. Wprawdzie wszystko to jest groteskowe, ale jednak dość wyraziste i oczywiste.
Amerykańskich „homelesów” przedstawił kiedyś w swojej sztuce „Antygona w Nowym Jorku” Janusz Głowacki. Jej inscenizację można było zobaczyć w wielu teatrach zarówno polskich, jak i amerykańskich.
Podobnie jak inni bohaterowie współczesnej dramaturgii, również postaci z tamtej sztuki czekały na swego „Godota”. Duch Becketta i Ionesco kołacze się bowiem do dziś w każdym niemal teatrze. Pomysłowość Głowackiego polegała na tym, że bohaterami uczynił on właśnie bezdomnych, dla których „czekanie na Godota” staje się czynnością, (czy też właściwością) – jak by to rzec – organiczną. Wyrzuceni poza nawias społeczeństwa, różnią się od niego tym, że w owym „czekaniu” są już zatopieni „tu i teraz” – wolni od zwykłej ludzkiej krzątaniny i zapobiegliwości powszedniej, pozbawieni społecznych więzów i balastu. Ich życie zostało zredukowane do nagiej (choć łachmaniarskiej) egzystencji. Wybieg autora polega na tym, że u niego ta ławkowa wegetacja pulsuje życiem wprost szalonym – ma w sobie dynamikę ataku epilepsji. A przecież wiemy, że większość bezdomnych podobnych jest do snującego się cienia, nieruchomego łacha rzuconego na bruk, do zaklętego w stuporze i katatonii posągu, który kiedyś był człowiekiem. Tacy „byli-ludzie” wystawieni przez los do wiatru; „muzułmanie” współczesnej urbanistycznej cywilizacji – niemyte wyrzuty społecznego sumienia.
Bohaterów Głowackiego trudno jest wszak uznać za typowych reprezentantów amerykańskich „homeless”. Są to bowiem imigranci z Porto Rico, Rosji i Polski. Również fikcyjna parabola sztuki (będącej nota bene tragikomedią) z założenia rezygnuje z realizmu, nie przejawiając żadnych pretensji do bycia dokumentem.

Amerykańscy bezdomni – jak przystało na… wprawdzie marnotrawnych ale przecież nieodrodnych synów amerykańskiego społeczeństwa – są bardziej zorganizowani, praktyczni, interesowni. W Chicago często ma się sposobność zetknięcia z energicznym „homelesem”, który wciska nam wydawaną tu przez bezdomnych gazetę „Street Wise” (czyli „Mądrość Ulicy”). Nie wiem, czy bezdomni redaktorzy znają powiedzenie Brechta, który w „Operze za trzy grosze” napisał, że bieda czyni czowieka smutnym, ale też i mądrym. Słowa te mogłyby być dla nich niezłym mottem. Inna sprawa, że nieprawdziwym.
Zazwyczaj kolportujący ową gazetę jest człowiekiem nieźle odzianym, potwierdzając niejako opinię, że Ameryka posiada najlepiej ubraną biedotę, jaką kiedykolwiek znał świat.

 
SIOSTRĄ BIEDY JEST CIERPIENIE

Można się spotkać z opinią, że poziom szczęścia (lub cierpienia) w życiu rozkłada się u większości ludzi podobnie, bez względu na ich położenie, status, majątek, rozumność, urodę… etc. Do pewnego stopnia tak właśnie jest, jednakże traktowanie tego zbyt aksjomatycznie, może być mylące.
Wydaje się jednak, że poczucie szczęścia jest bardziej sprawą charakteru człowieka, niż kolei jego losu. Są ludzie, którzy niemal w każdych warunkach będą szczęśliwi; są też tacy, którzy zawsze czuć się będą nieszczęśliwi.
Choć istnieje też pewna równomierność. George Orwell pisał: „Większości ludziom dana jest spora doza radości w ich życiu. Lecz tak naprawdę życie w stanie równowagi jest cierpieniem i tylko bardzo młodzi lub głupcy wyobrażają sobie, że jest inaczej”.
Cierpienie ma nawet swoich adwokatów. Obiegowe opinie głoszą, że uszlachetnia ono człowieka. Oscar Wilde oświadczył np. że serce żyje tym bardziej, im mocniej jest ranione, a z kolei Dostojewski uznał, że to właśnie cierpienie jest głównym źródłem naszej świadomości. W chrześcijaństwie cierpienie wyniesione zostało do rangi siły zbawiającej i odkupiającej.
Bez wątpienia jednak, nadmiar cierpienia pustoszy wnętrze człowieka, może go nawet zabić. Już Sofokles ogłosił przed tysiącami lat w swej „Antygonie” : „Kiedy ktoś utracił całe swoje szczęście, nie jest już żywym człowiekiem a można go nazwać oddychającym trupem”.

Na bruku

 

FOTOGRAFOWANIE BEZDOMNYCH

Tekst ilustrują zdjęcia bezdomnych, które zrobiłem w różnych rejonach świata, lecz najwięcej – i tu sam jestem tym zaskoczony – pochodzi z mojej wizyty w Paryżu.
Czy stało się tak dlatego, iż spotkałem tam największą ilość bezdomnych? A może dlatego, że właśnie tam rzucają się oni najbardziej w oczy?
Przyznam, iż wahałem się, czy umieścić tutaj ich zdjęcia. Zastanawiłem się, czy aby oni by sobie tego życzyli? W końcu jednak pomyślałem: skoro np. ten człowiek z niebieskim śpiworem robi sobie koczowisko pod drzwiami katedry Notre Dame (bo ta fotografia pochodzi właśnie stamtąd), gdzie w każdej godzinie on sam wystawia się  na widok (dosłownie) tysięcy par oczu, to znaczy, że nie zależy mu na prywatności, nie ma poczucia wstydu czy zażenowania z tego powodu, więc robi z siebie osobę w pewnym sensie publiczną.
Lecz ma to swoje granice.
Kiedy w dzielnicy Marais, przed kościołem Św. Pawła, pokazano mi trzech śpiących (leżących) na bruku, brudnych, obszarpanych (najwidocznie pijanych) mężczyzn, coś się we mnie zbuntowało i nie zrobiłem im żadnego zdjęcia, choć pewnie pod względem fotograficznym byłyby one całkiem niezłe, a jeśli chodzi o wymowę – może nawet szokujące. Poczułem dojmujący smutek i współczucie, które nie pozwoliło mi zachować się jak rasowy fotograf (choć, jeśli ktoś by im robił zdjęcie, to nie uważałbym tego za coś złego).

Menele o gołębim sercu (krakowskie Planty)

Zastanowiło mnie również to, że w moich fotograficznych zbiorach nie mam wogóle zdjęć bezdomnych chicagowskich, ani polskich (wyjątkiem jest raczej sympatyczna para meneli, sfotografowana przeze mnie na krakowskich Plantach).

Dlaczego?

Może dlatego, że podświadomie uznaję ich za moich… sąsiadów, którym należy się pewna dyskrecja? Może ci bezdomni są właśnie czymś bardziej „moim”? Kimś, kogo nie chciałbym przed nikim obcym demaskować, zdradzać – wystawiać na widok publiczny?

No tak, ale co wtedy z bezdomnymi z innych krajów? Czy oni już na takie specjalne traktowanie nie zasługują – tylko dlatego, że są „obcy”?
Nie wiem. Wiem tylko to, że mój stosunek do bezdomnych jest do pewnego stopnia ambiwalentny. Wiem, że w gruncie rzeczy – w głębi swojego człowieczeństwa – są to tacy sami ludzie, jak my wszyscy, a mimo to jednak… inni.

Wiem – nie wiem. A może się po prostu mylę?

*  *  *

Zaczytany bezdomny (na jednej z ulic Barcelony)

 

( © ZDJĘCIA WŁASNE

*

Komentarzy 56 to “NA DNIE – nędzni i ludzcy”

  1. czara Says:

    Ciekawy tekst, jak zwykle u Logosa, pełen erudycyjnych wycieczek i dygresji :) Zwłaszcza pierwszą część przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Brzmi ona jak oskarżenie pod adresem nas wszystkich, którym udało się jeszcze utrzymać na powierzchni i nie rozbijać namiotów pod Notre Dame ;) Plus lekka idealizacja samych kloszardów, od której jednak dystansujesz się. Parafrazujesz nawet Kępińskiego, nie rozumiem tylko do czego ten tekst zmierza – potępia on zarówno bogatych i obojętnych, jak i tych współczujących, ale nie daje odpowiedzi na pytanie – jaką postawę wobec tego przyjąć? Bo rozumiem, że wyobrażenie, że teraz każdy z nas stanie się Matką Teresą byłoby absurdalne. Czy powinniśmy wobec tego wszyscy aktywnie zacząć działać w organizacjach poprawiających los bezdomnych, czy raczej sięgać chętnie do swojego portfela, po prostu więcej się nad tym wszystkim zastanawiać czy nawet z uśmiechem znosić takiego niezbyt ładnie pachnącego towarzysza podróż w tramwaju?
    Pozdrawiam serdecznie,
    czara
    PS Ja bezdomnych nigdy nie fotografuję, ale ja w ogóle mam dużo oporów przed robieniem zdjęć nieznanym ludziom.

    • Logos Amicus Says:

      Droga Czaro,
      zanim wdam się w jakąś konkretną dyskusję, chciałbym jedynie wskazać, że:

      – Nikogo nie “potępiam” (a zwłaszcza “tych współczujących”)

      – Nie daję żadnej odpowiedzi (bo, po pierwsze: nie mam takiego obowiązku, a po drugie: być może tych odpowiedzi nie mam i chciałbym je usłyszeć od innych)

      – Stawiam natomiast pytania: np. o to, jaki jest nasz stosunek do bezdomnych (oraz do ludzi znajdujących się w skrajnej biedzie). Tzn. być może bardziej intencją mojego artykułu jest to, abyśmy sobie sami to uświadomili i na te pytania odpowiedzieli sobie – “w duchu” – sami… oczwiście nie zmuszając nikogo do żadnych wyzań i “uzewnętrznień”

      – Tak, dystansuję się od “idealizacji”, czy też jakiejkolwiek “romantyzacji” kloszardów (czy też raczej bezdomnych…już samo słowo “kloszard” ma w sobie jakąś idealizacje, “literackość”)
      Dlaczego? Odpowiedź jest tam gdzieś w tekście: ponieważ uważam, że jest to nasz sposób na sprowadzenie problemu niedoli tych ludzi w rejony dla nas mniej bolesne, bardziej wygodne – jednym słowem: to taki kolejny nasz “anestetyk”, dzięki któremu możemy zamienić współczucie na coś innego, “lżejszego” – uciec niejako od probelemu – psychologicznego, filozoficznego, społecznego – jakim jest bezdomność. (Ale tego także nie „potępiam” – uznaję tylko za pewien psychologiczny fakt.)

      (Zdaję więc sobie sprawę, że z tych – i innych względów – może to być mało popularny wpis ;) )

  2. Jula Says:

    Moje pierwsze zetknięcie z bezdomnymi żebrakami, to Cyganie Rumuńscy. Głównie kobiety z małymi dziećmi siedzące na trotuarze z kartkami proszącymi o pieniądze na chore dzieci i z miskami. :(

    Z książek, to „Antygona w nowym Jorku” Głowackiego, nie czytałam ale oglądałam w Teatrze TVP kiedyś – świetna obsada, Trela , Peszek, Dymna.
    I powiem szczerze, bardziej, ta sztuka i to wykonanie uświadomiło mi, że praktycznie tak niewiele trzeba, głupi przepis, choroba etc… by człowiek z dającego grosze, stał się żebrzącym o te grosze. :(

    Pierwszy znajomy bezrobotny i bezdomny, to „konkubent” mojej wyrachowanej sąsiadki, odbiła faceta od rodziny i potem rzuciła. Facet się rozpił, został wyrzucony z pracy i żona go wyrzuciła z domu a u sąsiadki nie był zameldowany.
    Widziałam go jak sypiał w śmietniku :(
    I powiem szczerze ta bezdomność mnie poraża, bo jak jest planowane bezrobocie – to i bezdomność! . . .

    Mnie się wydawało, że socjalizm to najbardziej humanitarny ustrój, że opieka medyczna dla każdego, opieka socjalna, bo były te mieszkania socjalne, hotele robotnicze, mieszkania zakładowe i jakoś nie było tych bezdomnych na ulicach.
    Było wszystko uśrednione, chociaż w tych strajkach robotnicy zarzucali w swoich postulatach również kominy płacowe. Teraz to się cieszą, że w ogóle mają pracę ;)

    A ludzie mają coś w sobie, że im się wydaje, że nigdy nie padną i tego leżącego z przyjemnością jeszcze kopią !…
    Pa!

  3. iwona Says:

    Znow duzo uogolnien, wiec i duzo przeklaman. Ludzie zachodu, „my” itd- wydaje mi sie, ze malo jestes zaangazowany nie nawet aktywnie co biernie w jednostki, i spolecznosci ktore sie „bezdomnymi”i innymi potrzebujacymi zajmuja. A jest takich cale sporo, i to w krajach „zachodu” gdzie stwierdzilabym, iz najwiecej empatii i czynow niz gdzie indziej. Az tak zle nie ma. Przecietny czlowiek moze wiele, lub niewiele- w zaleznosci od checi. Jesli sie raz wdepnie w taka aktywnosc nagle odkrywa sie, ze jest cale mnostwo anonimowych Matek Teres, o ktorych nawet Papiez nie wie, i nagrody Nobla nie dostana. Co do obojetnosci- znow polece The Tipping Point, dosc dobrze jest ten problem zilustrowany. Co do tych co sie angazuja, tylko malo o nich slychac, dlatego piszesz teraz tak ogolnikowo- jest ich sporo. Niekoniecznie zajmuja sie bezdomnymi, ale ludzmi potrzebujacymi. Pisze to z doswiadczenia, bo udzielam sie w takich osrodkach, i wpsomagam pare organizacji bliskich moim przekonaniom finansowo. I dzieki temu poznalam wieeelu ludzi, ktorzy daja swoj czas, energie, i pieniadze poza czysto ludzkim wspolczuciem. Bo czesto nie bierzez sie to tylko ze wspolczucia, ale z poczucia obowiazku wobec tych ludzi. Wspolczucie wygasa jak plomien, ale poczucie pomocy juz nie. Ale dobrze, ze produkuje sie takie dokumenty. Dzieki temu chec pomocy u wielu przerodzi sie w dzialanie. Jak u mnie kiedys. A pomoc bliznim da o wiele wiecej satysfakcji, niz ulotne uczucie wpsolczucia. I mimo, ze jak napisales zycie wymaga optymizmu- ta pomoc daje optymizm. Trzeba odchylyc kamien zeby widzac co tam sie dzieje, pod spodem, z radoscia popatrzec na slonce. Czego i Tobie zycze. Pomoc potrzebujacym jest optymistyczna, i daja wiele radosci. Wiecej niz by sie czlowiek spodziewal.

    Polecam:

    http://wyborcza.biz/biznes/1,101562,7536814,Piec_mitow_polskiej_biedy__To_nie_emeryci_maja_najgorzej.html?as=1&startsz=x

    “Bezdomność to dno dna – twierdzi Łukowski. – To kwintesencja ubóstwa. Materialnego i egzystencjalnego. Choć w sumie jest zjawiskiem marginalnym, obnaża wszystkie mechanizmy, które pogrążają ludzi w niedostatku, biedzie i nędzy.”

    “Jeśli uda się z bezdomności wyprowadzić dwie osoby na sto, to już sukces – odpowiada. – Najtrudniej jest z osobami po 55. roku życia.”

    • Logos Amicus Says:

      Mój wpis, Iwona, nie traktował o pomocy dla bezdomnych (bo przecież wiemy, że taka istnieje – i to w formie zorganizowanej, instytucjonalnej), a o „naszym”, (czyli większości – albo tylko czytających tego bloga – ludzi) stosunku do bezdomnych, których niektórzy z nas spotykają przecież na codzień.
      To taki przyczynek do refleksji nad naszą „dolą człowieczą”, także nad pewnymi aspektami życia społecznego.
      Uważam, że poddając się takim refleksjom, możemy żyć bardziej świadomie – co akurat stanowi dla mnie pewną wartość.

      Sądzę, że w tzw. wolnym społeczeństwie (czyli tam, gdzie człowiek ma prawo do wyboru takiego stylu życia, jaki mu odpowiada) bezdomności nie wyeliminuje się chyba nigdy, gdyż oznaczałoby to zabranie niektórym ludziom wolności (nie można zakazywać swobody poruszania się, wędrowania, zmiany miejsca pobytu… etc. ponieważ mielibyśmy wtedy do czynienia z państwem policyjnym).
      Chodzi o to, by tym, którzy potrzebują pomocy i proszą o nią, tej pomocy nie odmawiać. By ludziom, którzy sami już nie są w stanie tego zrobić (choroba, kalectwo, problemy z psychiką), zapewnić możliwość zaspokojenia podstawowych potrzeb (dach nad głową, łóżko, wyżywienie, opieka medyczna) – czyli godnych warunków egzystencji nie uwłaczających ich człowieczeństwu.
      Tak powinno być w państwie „cywilizowanym”, rozwiniętym, respektującym prawa czlowieka, nieobojętnym humanitarnie.
      Ale nawet w takich warunkach będziemy widzieli ludzi „mieszkających” na ulicy, bo będą oni woleli być pod mostem, niż w jakimś przytułku (w którym by się czuli spętani, gdzie by się „dusili”).

      • iwona Says:

        Nasz stosunek do bezdomnych wyraza sie min in w pomocy- jakiejkolwiek. A jesli w koncu doprecyzowales o kogo chodzi (choc znow zaslaniasz sie „albo”), to tym bardziej o tym. A wartosc dla wartosci, no coz uwazam to za puste slowo jesli idzie bez czynow. Co wiecej nie lubie poprzestawac na refleksji, tylko dla poczucia „pewnej wartosci”. Jest to tak samo puste jak i bezproduktywne. Akurat ten wpis, szczegolnie w konetkscie ” poddając się takim refleksjom, możemy żyć bardziej świadomie – co akurat stanowi dla mnie pewną wartość” jest dla mnie wobec tego po prostu akedemickim wpisem, i czcza dyskusja. A czasu marnowac nie lubie. Tazke wycofam sie z dalszych dyskusji dla „poczucia” pewnej wartosci. Dla mnie nie stanowi to zadnej wartosci. Pomysle nad czyms produktywniejszym :)
        pozdrawiam.

      • hirundo Says:

        Przed chwilą wysłuchałam audycji „Off-Czarek” Cezarego Łasiczki w TokFM. Była mowa o tym, że Polacy nie potrafią stworzyć dobrego p a ń s t w a – powody historyczne znamy, ale to nie tłumaczy wszystkiego. Gdyby państwo funkcjonowało na zdrowych zasadach, troszcząc się o godne życie s w o i c h obywateli, nie potrzebne byłyby heroiczne deklaracje „ja pomagam, a ty?!?” – funkcjonowałaby rzetelnie pomoc społeczna, byłby zdrowo pojęty wolontariat, solidarne wsparcie potrzebującego np. sąsiada. Niestety, jeden z rozmówców w audycji, na stwierdzenie, że bardzo się polepsza w Polsce, bo ludzie przecież studiują, mocno się sprzeciwił i wniósł, że ludzie zdobywają głównie papierki. Nie ma to w większości niczego wspólnego z rozumnością. A rozumność budzi się (z) (w) refleksji. Dlatego każdy z przyczynków do przemyślenia zadanych przez Ciebie, Logosie, ma wielką wagę – choćby „dla ludzi c z y t a j ą c y c h tego bloga”. Rozumni nie poważą się być obojętnymi… ale są w mniejszości, niestety, dlatego jest jak jest… :(

        PS. Taka literacka aluzyjka – gdzie my wszyscy mieszkamy? – nigdzie!!! “Ubu król w Polsce czyli nigdzie” Alfred Jarry (15-latek!!!)

      • sarna Says:

        Iwona, nie pękaj. Racja jest po Twojej stronie. Też to odczytałam tak jak Ty. Stać nas na refleksję, jesteśmy szlachetni . Możemy nic nie zrobić by to zmienić, ale istotne jest to, że nasza wrażliwość zarejestrowała problem. Nie jest więc tak źle ;) Nie jesteśmy ślepi na czyjeś nieszczęście, dostrzegamy je.

        PS Odpuść sobie produktywność na innej niwie ;) Amicusowi potrzebna jest opinia Kogoś takiego jak Ty. To mądry mężczyzna, tylko jak to mężczyzna zepsuty przez kobiety i lekki narcyzm. Potrzebuje czasami zimnego prysznica by spojrzeć na sprawę z innej strony. Może Ci tego głośno nie przyzna, ale przemyśli to.

        PS 2 Wiem, wiem, Amicusie, miało być bez osobistych wycieczek, przepraszam, ale jak to słaba płeć okropnie niekonsekwentna jestem jak już kogoś lubię ; )

      • Logos Amicus Says:

        Po co więc czytać książki, poezję, oglądać filmy, obrazy… po co wogóle myśleć, poddawać się refleksji… jeśli nie ma to żadnego „praktycznego” znaczenia?
        Po co żyć bardziej świadomie, głębiej, poszerzać swoje horyzonty myślenia?

        Ciekaw jestem, dlaczego np. Sarna i Iwona towarzyszą temu blogowi od samego początku (a to już jest dwa lata), biorąc na dodatek udział w dyskusjach – skoro jest on taką „sztuką dla sztuki”, akademicki, jałowy, bezwartościowy, pusty i bezproduktywny…

        Po co więc tracić czas?
        Może rzeczywiście lepiej się zająć jakąś produkcją?

        PS. Celowo nie pisałem o tym, w jaki sposób pomagam (pomagałem) bezdomnym. Nie uważałem, że byłoby to stosowne, gdybym ogłaszał to wszem i wobec.

      • sarna Says:

        Po co Amicusie pytasz skoro znasz odpowiedź?
        Nie chodzi o to by nie czytać i nie mieć refleksji, ale o to by na tym nie poprzestać, o to by potem przekuć to jeszcze w coś wymiernego, konkretnego, wartościowego.
        Nie negowałam, że pomagasz. Powiedziałam jak odczytałam to co napisałeś, a z tej wypowiedzi rzeczywiście można wnioskować, że satysfakcjonująca może być już sama świadomość, że zauważasz. Nie muszę i nie mogę wiedzieć jakie niedopowiedzenia tkwią w Twej głowie i sercu. Skoro wypowiedziałeś się w sposób niejednoznaczny miałam prawo odebrać jak odebrałam.

      • iwona Says:

        Logosie znowu generalizujesz, i znowu przekrecasz poprzez ta tendencje. Napisalam „akurat ten wpis” Ty napomiast piszesz „ten blog”. Poprosze o uczciwe podejscie do sprawy. Towarzysze temu blogowi, jak zauwazyles, z przerwa dosc konkretna, nie wdaje sie w jalowe dyskusje. Staram sie przynajmniej. Zagladam bo glownie ma wartosc dla mnie informacyjna i artystyczna. Takze jeszcze raz prosze o uczciwe podejscie do sprawy i unikanie przeklamanych generalizacji :)

  4. tamaryszek Says:

    „Coś nierzeczywistego a może i niestosownego” . Nierzeczywiste, bo choćby empatię mieć ogromną, zawsze stoję przed żebrzącym jak za szklaną ścianą. Matka Teresa potrafiła inaczej, ja nie. Ale stłuc tę szybę znaczyłoby zaangażować się naprawdę, czyli oddać życie. Brzmi mocno, ale tak to jest. Dlatego te spotkania mają w sobie coś „niestosownego”, jakby ktoś domagał się mojego życia. Lekceważący stosunek biorę w nawias. Nie lekceważę. Ale czuję się tak samo niewygodnie, gdy przejdę mimo, jak i wtedy, gdy wrzucę „grosik”; sądzę, że zatrzymanie się i potowarzyszenie też wywołałoby wrażenie powierzchni.

    Anestetyk, środek znieczulający… Może. Ale to jak środek na narzucone poczucie winy. Można uderzyć w patos, że zawsze winę ponosimy wszyscy. No i co dalej? Co mam z tą zbiorową winą zrobić? Rąk mi nie starczy, by całe ubóstwo świata – stające mi na drodze – wesprzeć. Wobec kogoś muszę przejść mimo. (tak, tu się zaczyna asekuracja, ale sama się jakoś włącza).

    Co znaczy pomóc człowiekowi ulicy? Pieniądz? Nie tylko o to chodzi, ta drobina nie urządzi mu życia na nowo. Współczucie? Ważne. Ale trudno, bym pocieszała się własną empatią albo wierzyła, że nie wiem jaką ulgę przyniosłam temu, komu współczułam.
    Biedny, bezrobotny, wykluczony potrzebuje mądrej pomocy (coś z coachingu: potrzebuje wędki, nie ryby). I potrzebuje mądrości i siły, by umiał tę pomoc wziąć.

    Tak, no bezdyskusyjnie, jest to jakoś miarą naszego człowieczeństwa. Ściślej: jest przypomnieniem, że kondycja ludzka wymaga nieustannych ćwiczeń i udoskonaleń i nigdy nie ma się jakoś szczególnie dobrze.

    Czy to nie zabrzmi (zabrzmi!) dziwnie, gdy powiem, że chętnie bym obejrzała te filmy Borzęckiej.
    Twoje uwagi o fotografii podzielam. Dotyczy to również odbioru obrazu, czuje się analogiczne opory. „Sympatyczni menele” albo bohater Twego ostatniego zdjęcia (wszystko, co ważne, ma ze sobą!) budzą i zaciekawienie i sympatię.
    I może się za tym również kryć drugie dno – na nich po prostu „łatwiej” się patrzy.

    pozdrawiam
    ren

    • Logos Amicus Says:

      Bardzo sugestywne porównanie do „szklanej szyby”.

      Mógłby się ktos zapytać, dlaczego wogóle zajmujemy się tym tematem? Czy takie nasze dywagacje pod bezpiecznym dachem naszych domów – wypisywane na szklanych ekranach naszych monitorów – też nie mają w sobie coś… próżnego, niestosownego?
      Chyba jednak nie.

      Dla mnie to wszystko jest ważne, bo muszę sobie jakoś dać radę z moją reakcją: otóż nigdy nie mogę przejść obok bezdomnego bez jakiegoś ukłucia pod sercem, bez lekkiego wstrząsu.
      Czym to jest spowodowane?
      Chyba jednak nie tylko współczuciem, czy też zwykłą ludzką „wrażliwością”.
      Być może uświadamiam sobie w tym momencie, że tak naprawdę moja „naga egzystencja” niczym – tak naprawdę istotnym – się nie różni od „nagiej egzystencji” tego bezdomnego człowieka – brudnego, zniszczonego i w łachmanach – wegetującego w jakimś kartonowym pudle pod mostem.
      Że te wszystkie różnice między nami sprowadzają się właściwie do jakiejś zewnętrznej cywilizacyjnej (społecznej) otoczki konwenansów, pozycji, zasobności, przypadku… – tego wszystkiego, co być może jest tylko jakimś „kwiatkiem do kożucha”, którym jest nasz osobniczy byt, biologiczne istnienie?

      Że być może w La condition humaine (czyli w naszej doli człowieczej) jest coś, w swej istocie… nieludzkiego?

  5. hirundo Says:

    Temat niezmiernie poruszający i wieloaspektowy.
    Piszesz o tych ludziach jako o zjawisku, starasz się znaleźć właściwe tropy łączące nas, normalnych i nie-biednych z tymi wykluczonymi. Prawdą jest, że do naszej, tutejszej polskiej rzeczywistości, przybyli nieco wcześniej (koniec lat 80.) niżdemokracja i wolny rynek. Na tym poziomie ogólności rozważania o kloszardach, menelach, pennerach utrzymują nas w bezpiecznym dystansie.
    Interesująco zwieńczałeś myśli cytatami, nadając swoim przemyśleniom uniwersalny charakter. Nędza, nędznicy, wykluczenie ma bardzo różne korzenie. Temat jest bardzo szeroki. Zwierzę się ze skojarzeń, jakie rodziła lektura Twojego tekstu.

    1. W późnych latach 90. mieszkałam w pięknej willi. Nasze śmietniki były łakomym kąskiem dla „szperaczy”. Przywykliśmy do ich widoku. Kiedyś przechodziłam obok, gdy nad kubłem pochylała się starsza pani z niedalekiego sąsiedztwa. Życie ją zmusiło, widać, do tej upodlającej czynności. Ponieważ „na oko” wiedziałyśmy wzajemnie kto zacz, przeszłam cicho, jakby nie widząc. Wówczas uznałam, że taka reakcja jest właściwa tej dramatycznej intymności.
    2. Kiedyś przyszłam do „mojego” supersamu tuż przed momentem otwarcia (6.55). Już nigdy tego nie powtórzę – na podniesienie wejściowych żaluzji czekałam ja i „oni”. Okropność – byłam jedyną, która weszła wyprostowana. „Oni” niemal wpełzli przez światło szczeliny i jak jeden mąż (?) popędzili po alkohol. Także przez nich nie wychodzę „na kije” o tej startowej (7) godzinie, bo wówczas rozsiadają się z butelkami tuż za sklepem, a na mojej trasie. Wychodzę około godz. 8., bo wówczas „oni” zajmują się już swoją codziennością, wielu taką jak w filmie „Edi” – bardzo poruszający obraz i tu w temacie. W tym miejscu chcę wytłumaczyć, że w moim „oni” nie ma pogardy. (właśnie przyszli mi na myśl: Piotr Skrzynecki i C. K. Norwid). Nie mogę jednak kryć, że dla mnie jest to codzienny, doskwierający problem, bo pojawia się na mojej drodze dosłownie i w przenośni.
    3. „Oni” to często typowe niebieskie ptaki – nie orzą, nie sieją, a codziennie na alkohol mają. Tylko, że ja przez nich boję się pobierać pieniądze z bankomatu – gdy mają na mnie oko. Przez nich wieczorami wracam z pracy dłuższą trasą, bo oni „raczą się wódeczką” na mojej krótszej drodze. Wobec ciągłości i powszechności takiego „sąsiedztwa” musiałam wymyślić postawę „mądrego przed szkodą” i skoro idę z jakąś kwotą w portfelu (a dla nich atrakcyjne może być już 5 zł), to muszę być „w przód myśląca” i nie rzucać się w „ich” oczy. W zimie jest pusto i ciemno…
    4. Często wbiegam do sklepu jako jedna z ostatnich – gonię z pracy. Zawsze muszę się wymiksować od „nich”, zbierających na ostatnią butelkę przed zamknięciem. Mogłabym powiedzieć, jak Krzysztof Daukszewicz, że malowniczych mam meneli „pod bokiem” – choć od dawnej willi dzieli mnie ok. 300 m, więc nie przeniosłam się w jakieś zapyziałe rejony. Wręcz przeciwnie.
    5. W Paryżu poraziła mnie „oczywista” obecność kloszardów, w zaskakujących miejscach. U nas jeszcze takich obrazków nie widziałam… choć właściwie ławki przystankowe są w nocy zajęte przez „nich” śpiących.
    6. Mądrość nakazuje dać potrzebującemu wędkę, a nie rybę. Wydaje mi się, że jednostkowe gesty nie na wiele się zdadzą. Potrzebna jest zorganizowana pomoc i taka przecież działa. Nie wiem na ile skutecznie.
    7. W kapitalistycznej rzeczywistości fortuna kołem się toczy i odległość od bogactwa do nędzy może się błyskawicznie skrócić. O tym warto pamiętać w chwilach dostatku i chronić się od pychy, choć tylu obok pysznych pysznie się przechadza, określając się czasami jako „ciacho”.

  6. Kartka z podróży Says:

    Ciekawy temat szczególnie dla mnie bo bezdomność a raczej wykluczenie szczególnie interesuje mnie już od wielu lat. Miałem okazję zajmować się tym problemem zawodowo – pisałem kiedyś opracowania, analizy na ten temat oraz projekty przeciwdziałania wykluczeniu w odniesieniu do różnych grup. Również z racji swoich wypraw miałem okazję obserwować bezdomnych czy wykluczonych. Jako, że preferuję konwencję włóczęgi, to czesto przemieszczaliśmy sie równolegle, co było okazją do spotkań i obserwacji. W zasadzie chciałem tę tematykę podsumować kiedyś w ramach pewnego projektu – nawet podjąłem starania o pieniądze ale z różnych przyczyn nic z tego nie wyszło.
    Nie do końca się mogę zgodzić zarówno z tzw. opinią publiczną, jak i założeniami i realiami polityki społecznej (państwa) w odniesieniu do wykluczonych a głównie bezdomnych. Dlatego chciałem przeprowadzić wywiady z nimi a później wydać to w formie zbioru pod roboczym tytułem – „Wykluczeni z wyboru, wykluczeni z konieczności”. To by pozwoliło zmienić sposób patrzenia na bezdomnych a zarazem zracjonalizować środki przeznaczane na „wyciąganie” ich z tego stanu.
    Z grubsza biorąc chodziło o to by pomagać tylko tym, którzy chcą i w odpowiednim momencie. To moim zdaniem byłoby dużo efektywniejsze i skuteczniejsze aniżeli dotychczasowe działania. No ale, by to robić trzeba niejako „wejść w ich skórę”, wykazać się empatią a nie tylko wpychać się w ich życie przymusem – obojętne czy państwowym czy z racji dobrego serca.
    Nie sądzę, że wolontariusz czy pracownik pomocy społecznej bez głębokiego przepracowania zjawiska bezdomności czy wykluczenia jest w stanie im pomóc.
    Tym bardziej, że pomoc społeczna jest z natury totalitarną instytucją i chyba dlatego bezradną wobec tych ludzi.
    Pozdrawiam

  7. hirundo Says:

    „Trzej królowie pojawili się przed trzema laty, tuż przed Świętem Zmarłych. Kloszardów w dzielnicy nigdy nie brakowało, choć to dzielnica bogata, zdobna brylantami z placu Vendome i chłodnicami rolls-roysów.
    Pod głównym wejściem do Komedii Francuskiej rozgościli się z niemiecką pieczołowitością kloszardzi teatralni. Kartony przykryte strzępami podartej kurtyny służą im za stół kuchenny i ołtarz ofiarny. Butelki po pinardzie stoją równo pod biustem Moliera, niczym pocieszne wykwintnisie […] Na rogu ulicy Castiglione i Świętego Honoriusza, w pobliżu kolumny na placu Vendome i Costes’a, klubu dla bogaczy, rozłożył się kloszard ziomek. Nic dziwnego, polski kościół blisko. On jest kloszardem spełnionym, w spełnieniu swym szczęśliwym, nie potrzebuje ratunku”
    – wyjęte z „Requiem dla moich ulic” Krzysztofa Rutkowskiego. Profesor od 20 lat mieszka w Paryżu, który opisuje z „tej drugiej” strony, zdobiąc tekst magicznymi zdjęciami innego paryskiego Polonusa – Bogdana Konopki, pasjonata Paryża od podwórka.
    Gdy byłam w stolicy Francji, nie zawsze wyczuwałam posępną przeszłość zachwycających dzisiaj miejsc. Dlatego cenię książki K. Rutkowskiego, który jak widać ma europejski stosunek do kloszardów – z jego tekstu tchnie symbiozą. Może dlatego na świecie tak widoczni są bezdomni, bo nikt nie przeszkadza im w anektowaniu swego kawałka świata, który chwilowo nikomu nie jest do niczego potrzebny. Czymże byłby Paryż bez jego kloszardów? – Przecież oczekiwaliśmy, że tam będą, tak jak bukiniści.

  8. Kartka z podróży Says:

    Co różni ludzi w drodze od ludzi bezdomnych? Przecież wielu ludzi w drodze nie ma domu – albo ma lecz go nie chce. Byłem w drodze i znam zycie bezdomnych. Z pozoru wędrówki nasze są podobne. Przecież i oni i my gdy zimno nosimy kilka podkoszulków „na cebulkę”. Wiemy gdzie stanąc i jak się skulić, by wysuszyć na sobie mokre ubranie. Podobnie wypychamy przemoczone buty na noc zmiętymi gazetami by na rano wyschły. I my i oni wiemy, że wino zbija lęk, łagodzi fizyczny ból i pozwala mocno zasnąć. I ich i nas podobnie gryzą pluskwy z wilgotnych materacy. W kieszeniach mamy podobne strzępy map zawiniete w folię i tak samo widzimy gwiazdy zasypiając na plażach.
    Co nas więc różni choć pozornie jesteśmy podobni?
    Chyba tylko cel – jakiś sens, który widzimy w życiu. Dla ludzi w drodze wędrówka jest sensem, wybrany na drodze punkt jest życiowym celem. Temu się podporządkowuje życie. A ów cel do którego musimy dotrzeć wzmaga witalność, dodaje sił. Bezdomni nie mają takiego celu, więc bezsens sprowadzonej tylko do przetrwania egzystencji zaraża ich depresją. Gdy jesteś w drodze myjesz się co dzień choćby w fonatannach, pierzesz codziennie te swoje gacie i podkoszulki, bo nie chcesz śmierdzieć. Ważny jest cel więc nie możesz spijać się, musisz dobrze jeść i dbać o stopy, aby się zbliżyć następnego dnia o kolejne 30-40 km do celu. To są rygory wynikające z sensu drogi – to skutek napływu witalności i euforii, których dostarcza wędrówka.
    Depresja bezdomnych rozmywa te rygory. Przejawia się np w smrodzie. Ich brud, odór jest jak skorupa ślimaka oddzielająca, izolująca obolałą duszę od świata. Bo ich dusza boli, tęski boleśnie. Czasem myślę, że warstwy ubrań pod którymi kryją się nawet w upał są namiastką wytęsknionego domu.
    Mimo podobnego losu rozróżniam na pierwszy rzut oka ludzi w drodze od ludzi bezdomnych. Droga – a jak pisałem jej sens – człowieka prostuje, beznadzieja bezdomności łamie. Kilka tygodni w drodze widoczne jest w oczach wędrującego człowieka- zapadniętych ale gorejących. Widać w wyprostowanej sylwetce, w pewności siebie. W oczach bezdomnego widać tylko strach. Tak naprawdę wyklucza ich z życia ten strach, zgięty kark czyli depresja ciągle, bez sensu zbijana alkoholem.
    Warto rozróżniać „bycie w drodze” od bezdomności. Bycie w drodze jest kwestią wyboru – również odrzucenia domu. Bezdomność nie wynika z wyboru – to właściwie wyrok.
    Poleciłbym film na ten temat – „Bez dachu i praw” w rezyserii Agnes Vardy. Bardzo prawdziwie opowiada on o wyborze takiej drogi życia.
    Pozdrawiam

    • Logos Amicus Says:

      Bardzo Ci dziękuję za ten tekst. Prawdę pisząc, to trochę właśnie takiego wyznania (bo odbieram to jako pewien rodzaj wyznania) od Ciebie oczekiwałem.
      To, że jest świetnie napisany, jest tu dla mnie sprawą drugorzędną. Najważniejsza dla mnie jest jego zawartość – zwrócenie nam uwagi na najistotniejszą chyba różnicę, jaka dzieli nas, (czyli ludzi będących „w drodze”) od bezdomnych: poczucie sensu, celu i istotności naszej wędrówki. My się bowiem ciągle z losem (życiem, poczuciem sensu) zmagamy, nadal chcemy z tego życia „wycisnąć” jakieś soki, zapananować jakoś nad naszym losem; bezdomni zaś jakby utknęli w miejscu, zamknęli się swoim mocno ograniczonym, „skurczonym” świecie, w którym nie ma już miejsca na sens, działanie, cel i nadzieję – jest tylko życie chwilą, naga egzystencja, trwanie…
      (A przyczyny mogą być różne: nałóg, choroba, wypadek, słabość, depresja… a może też nawet konsekwencja własnego działania?)

      PS. No właśnie: czy w fakcie bezdomności może być miejsce na jakikolwiek wybór? Czy może istnieć bezdomność „na własne życzenie”? – tak jak ktoś wybiera życie pustelnika, życie poza społeczeństwem i jego zorganizowaną, codzienną krzątaniną? Albo: czy ktoś może na swoją bezdomność „zasłużyć”, czy może być w tym wszystkim mowa o odpowiedzialności za swoje własne życie?

      • Kartka z podróży Says:

        Logosie pytasz – „czy w fakcie bezdomności może być miejsce na jakikolwiek wybór? Czy może istnieć bezdomność “na własne życzenie”? – tak jak ktoś wybiera życie pustelnika, życie poza społeczeństwem i jego zorganizowaną, codzienną krzątaniną? Albo: czy ktoś może na swoją bezdomność “zasłużyć”, czy może być w tym wszystkim mowa o odpowiedzialności za swoje własne życie?”
        Zasugerowałem w swoich komentarzach, że bezdomność może być wyborem albo wyrokiem. Na zdjęciach ilustrujących tekst na moje wyczucie są bezdomni z wyboru (ludzie w drodze) i ci dla których bezdomność jest wyrokiem. Tzw opinia publiczna – szczególnie w kraju – widzi to inaczej, co wyczuwalne jest również w tej dyskusji. Jesteśmy my – z rodzinami, mieszkaniami, pracą, ubezpieczeniem, emeryturą itp i oni – brudny margines życiowych nieudaczników, który nas w zależności od sytuacji drażni albo wzrusza. W rzeczywistosci to nie jest taki prosty podział. Są ludzie, którzy spadli na dno i nigdy stamtąd nie wyjdą i są tacy, którzy wybrali takie życie. Syn Marka Grechuty zniknął jak kamfora chyba na dwa lata. Rodzina tutaj szalała a on po prostu poszedł do Santiago a później do Włoch – facet jak mówił w wywiadach szedł z pobudek religijnych. Po prostu musiał swoje wydeptać, jakoś pogodzić się z sobą, ułożyć sobie w głowie – moim zdaniem lepsze to niż przeżyć życie nie wiadomo po co. Można latami włóczyć się po Europie spełniając wszelkie warunki bezdomności i nie wylądować na dnie jak niektórzy bohaterowie Twoich zdjęć. Wystarczy mieć cel i silną motywację – wtedy jak pisałem ludzie się myją, nie zapijają, nie żebrzą, bo pracują dorywczo, wykazuja wobec siebie solidarność czy korzystają z sieci somopomocowej – noclegowni, pustostanów, schronisk, parafii, jakiś komun czy sekt. To jest proste, bo gdy idziesz, gdy ci o coś chodzi to ci ludzie pomagają. Natomiast gdy się skulisz lękliwie, wyciągasz roszczeniowo dłoń to budzisz agresję i niechęć.
        W Hiszpanii bezdomni – ci którzy upadli – mają ciężkie życie. Hiszpanie nie tolerują żebractwa. Zatańcz, zaśpiewaj, zagraj to dostaniesz pieniądze. Ale za beznadziejne trwanie z wyciągniętą ręką gonią.
        Ale z drugiej strony dają tym w kłopotach szansę. Dzielą się pracą bardziej aniżeli my i wykazują solidarność z tymi w kłopotach. I to na prostych zasadach – nie masz za co jeść to możesz zarobić na sniadanie choćby przynosząc rankiem do baru gazety. Niejednokrotnie takie przypadki widziałem. Tak więc oni gonią tych, którzy nawet takiej pracy nie chcą. Według mnie to jest uczciwe podejście a zarazem selekcja.
        Ale rozumieją też, że zdarza się iż ludzie ruszają w drogę. Ta droga czyli też wybrana bezdomność ma dla nich zupełnie inne znaczenie aniżeli droga dla Polaków. Więc jesli idziesz, szukasz, krzątasz się koło swoich spraw w tym wedrownym życiu to jesteś traktowany najczęściej z sympatią i zrozumieniem. Jeśli to Twój wybór a nie objaw bezradności zyciowej.
        Chyba w Kantabrii gdy szedłem ścieżką wzdłuż klifu spotkałem dwóch młodych Polaków – szli z naprzeciwka, z Francji. Zgadaliśmy się, wypiliśmy wino i w końcu spytałem – „Gdzie idziecie?”. A oni usmiechnęli sie i mówią – „Na poludnie”.” Ale gdzie konkretnie?” – spytalem. „Do Portugalii, Maroka”. „Nie wiemy gdzie nam będzie dobrze” – odpowiedzieli. No bo i co tu dużo mówić – ważne, że mieli jakiś plan na życie ci polscy – jak sądzę – z wyboru bezdomni.
        Pozdrawiam

      • sarna Says:

        Przez moment Kartko moja dusza się rozmarzyła, zatęskniła za przygodą i improwizacją, ale Twoja krótka wzmianka o zapaszku, braku prysznica i innych niedogodnościach szybko mnie otrzeźwiła. Przypomniała mi, że okres namiotów, dymów z ogniska, kąpieli w jeziorku oraz faceta ziejącego fajami i piwem mam już szczęśliwie za sobą. Było pięknie, ale już za tym nie tęsknię. Lubię wygody, ciepełko, prysznic, dobre kosmetyki, pachnącego mężczyznę, przytulne łóżko. Właśnie uświadomiłam sobie, że jeśli już zatęskniłam to nie tyle za przygodą, co za pachnącym mężczyzną z którym ostatnio ją dzieliłam.

        A co do wyborów bezdomności. Dawno, dawno temu … :) był interesujący reportaż o Polskich Cyganach. Babcia Bogdana Trojanka (Polaka, piosenkarza o romskim rodowodzie) starsza pani opowiadała o osiedlaniu Cyganów w Polsce, na siłę w 1952r . Nie mogli wędrować z taborem, musieli podejmować legalne zatrudnienie, uczęszczać do szkół, to był dla nich koszmar. Po wielu latach wnuk, mając kasę z koncertów zakupił piękne wozy z dawnego taboru, wyremontował je i zrobił niespodziankę „starym” Cyganom zapraszając ich w sentymentalną podróż. Jakże się cieszył, że mógł zafundować im taką frajdę. Biedna babcia opowiadała potem, że ta propozycja ją przeraziła. Jak to ona ma wędrować z taborem? W takich niewygodach? Ona kocha swoje łóżko, bieżącą wodę itd. To, co było dla niej karą, przymusem, gwałtem na jej naturze okazało się po latach jej rajem. Z uśmiechem i niedowierzaniem wspominała lata wędrówek z taborem gdy na noc zatrzymywali się za wsią, pod lasem, palili ogniska, myli zęby w kałuży do której sikało bydło, śpiewali swoje pieśni i byli szczęśliwi choć z przodu przypiekał żar ogniska, a na plecach szron osiadał na grzbietach.
        Nie potrafię sobie wyobrazić bezdomności bo jestem bydlęciem rodzinnym. Dla mnie to by oznaczało definitywny koniec wszystkiego. Mogę sobie wyobrazić bezdomność dosłowną, ale z rodzina u boku, ale bezdomność z wyboru? Jest możliwa, ale Jula uświadomiła mi, ze to jednak zawsze jest ucieczka od czegoś lub kogoś, przed czymś lub z powodu czegoś.
        Pozdrawiam kartko, pięknie piszesz, masz ciekawa formę i interesujące refleksje.
        pozdrawiam

      • Kartka z podróży Says:

        Sarna
        Przesadzasz z tymi zapaszkami. Przecież ludzie nawet w drodze zwykle się myją gdy mają ochote iść ze soba do łózka. Chyba, że mają ochotę się nie myc. Takie życie jest ekscytujące ale niekoniecznie musi być brutalne czy prostackie.
        Zresztą rodziny też wędrują. Spotykałem je nawet z małymi dziećmi. Był nawet dobry film na ten temat – „W stronę Marakeszu” o dziewczynie, która z dwiema małymi córkami wedrowała przez Maroko

        Pozdrawiam serdecznie

      • sarna Says:

        Kartko, mam lekkie skrzywienie, jestem wąchaczem, zapachy są dla mnie istotne.
        Mam świadomość, że zwykle się myją, ale Twój wpis był tak sugestywny, że miałam ochotę się podrapać na wzmiankę o pluskwach ;)
        Kartko, lubię się szwędać więc wiem jak bywa, tyle że obecnie wolę się szwędać bardziej ekskluzywnie.
        Twój sposób podróżowania pachnie prawdziwą przygodą. Ty wolisz ten zapach w praktyce, a ja już bardziej w postaci zapisanej, ale jednak czystej ;) kartki .
        pozdrawiam

  9. Jula - grafomanka Says:

    Czytałam gdzieś, że u „dzikich”, szaman potrafił kogoś za jakieś tam przestępstwo wyrzucić ze społeczności . . .
    I po jakimś czasie ta odrzucona osoba, mimo że była zdrowa, kilka kroków od plemienia, w samotności umierała . :(
    Tak jakoś mi się skojarzyło z tymi bezdomnymi, tymi jakby nie patrzeć, właśnie z jakichś przyczyn wykluczonych ze z grupy.

  10. sarna Says:

    Sumienie jest na okaziciela, a nasze człowieczeństwo ujawnia się w kontakcie z drugim człowiekiem. Iwona słusznie zauważa, że chęć pomocy bierze się często nie z litości, a z poczucia obowiązku. Poza tym pomoc podyktowana litością, współczuciem w tym przypadku jest na miejscu, bo nie jest aktem pogardy, a zwykłym ludzkim odruchem wywołanym czyimś nieszczęściem. Może niektórzy z bezdomnych solidnie sobie na tę bezdomność zapracowali, ale to nie zwalnia nas, sytych i szczęśliwych z obowiązku pomocy.
    Mawi się, że nie szata zdobi człowieka, a jednak rządzą nami stereotypy. Jeśliś brudny, bezdomny toś sobie zasłużył boś leń, pijak i społeczny margines. A jak masz markowy garnitur, świetnie pachniesz toś człowiek szacowny, bo pecunia non olet. Coś w rodzaju białych rękawiczek i krawatów o których już miałeś post.

    PS 1. A swoją drogą Amicusie żaden z filmów, które wymieniłeś nie wywarł na mnie tak przygnębiającego wrażenia, jak „Dom zły”.

    PS 2. Polska rzeczywistość jest tylko bladym echem rzeczywistości „zgniłego zachodu” (tak mawiano w komunie ;) ) i chyba coś jest na rzeczy. Pamiętam jak świetnie bawiliśmy się ogladając m.im. film „Kochaj albo rzuć”. Do historii już przeszły cytaty powielane na ulicy w różnych sytuacjach, znali je wszyscy. Scena w Ameryce gdy Kargul i Pawlak będąc w domu, na odgłos strzałów na ulicy padli na kolana i na nich wpełzli pod okienny parapet, bawiła nas do śmiechu. Wyliczankę że w Ameryce w czwartek strzelają, w piątek gwałcą (jakoś tak to leciało) traktowaliśmy jak żart. Teraz w Polsce na ulicy ginie Komendant Główny Policji, Minister Sportu, jazzman A Zaucha, gangsterzy itd., ojcowie w domowym zaciszu bezkarnie gwałcą małoletnie dzieci, globalizacja zbiera swoje żniwo w różnych obszarach, a zagranica wpada w larum nad zepsuciem, gnuśnością i ogólną demoralizacją polskiego społeczeństwa, tak jakby nie znała tego z własnego podwórka. Otwarcie granic niesie z sobą ryzyko przyjęcia dobrodziejstwa całego inwentarza, niestety.

    • Logos Amicus Says:

      Zgadzam się – jest lepiej, jeśli działanie na rzecz drugiego człowieka wynika bardziej z poczucia obowiązku, niż z litości.

      Moim zdaniem litość, jeśli jest podszyta pogardą czy (często nieuświadomionym) poczuciem wyższości, to jest niewiele warta.

      Czy lepiej jest odczuwać niepokój będąc na wolości, czy też spokój będąc zamkniętym w klatce?
      (Zresztą: ten spokój w klatce też był przecież iluzoryczny.)

      • sarna Says:

        „Czy lepiej jest …..” nie to jest tematem ;)

        Podoba mi się zdjęcie bezdomnego z psem i kotem. Niby sam nic nie ma, a potrafi się jeszcze tym nic podzielić. Niby sam potrzebuje pomocy, ale potrafi jeszcze pomóc innym.
        Łatwiej o przyjaźń psa z kotem, niż zrozumienie głodnego przez sytego. Na szczęście nie jest to jednak niemożliwe.

  11. Kartka z podróży Says:

    Jeszcze raz obejrzałem Logosie twoje zdjecia i przyznam, że zdarzało mi się przespać sjestę na ławce albo na ciepłych kamieniach. Spalem tez w kosciele na ławce okutany w śpiwór. Jak również na tekturze kilka razy, bo nie chciało mi się nosić karimaty. I pamiętam, że byłem strasznie szczęśliwy w tych sytuacjach. To jest bardzo wyzwalające – szczególnie po dwudziestu kilku latach pracy za biurkiem. Jesli oczywiście czlowiek tego chce.
    Tak we wrześniu opisałem noc na dworcu w Barcelonie.

    „Czwarty raz jestem w Barcelonie i czwarty raz późno w nocy. Raz już nocowałem na dworcowej ławce i dziś będzie tak samo. Co robić, takie tułacze życie. Ale na razie połażę po mieście bo nikt tu nie śpi, knajpy otwarte, ogródki kawiarniane pełne ludzi. A co najważniejsze cieplutko jest bo za Saragossą przestało padać. Wysuszyłem buty w autobusie i niestety śmierdzę jak cap. Ale toaleta rankiem w dworcowym kiblu. Zakotwiczyłem się w sympatycznym barze, nawet senior pozwolił mi doładować kompa. Miło, pachnie pieczonym mięsem i fajkami – pewnie odsiedzę tu z godzinę.
    Nad ranem ciasna poczekalnia, bo zamknęli halę dworca. Ludzie śpią pokotem na podłodze. Tektura cieszy się tu powodzeniem, wybrano chyba wszystko ze śmietników. Facet mnie opierdolił bo mu na tę tekturę niechcący nadepnąłem – taki czyścioch. Niesamowity klimat bo z głośników zawieszonych pod sufitem tej klitki gra uspokajająca symfoniczna muzyka. To jest artystyczny pomysł – symfonia nad człowieczym dnem, które tworzy ta maleńka poczekalnia. Są tu ludzie, którym po prostu spóźniły się autobusy, są czarni jak heban emigranci afrykańscy i ci, którym w życiu nie poszło. Naprzeciw mnie dziewczyna z maniakalnym uporem piłuje paznokcie przerywając to zajęcie tylko po to by zmiętą, zebraną z podłogi serwetką wycierać nerwowo z twarzy nieistniejący brud. Ale nikt nie zwraca na to uwagi, każdy męczy się z sennością. Ludzie są słabi, ziewają, kulą się – brak im siły. „Cholera, tylko dwie godziny do rana i otworzą bar z gorzko, słodką kawą” – marzę. Nie mogę spać, czuwam skulony na plecaku. Intuicja mi mówi, że tu nie jest bezpiecznie.
    Nad ranem z manelami wtacza się do poczekalni roześmiana para. W tym brudzie i senności ich śmiech brzmi jak zgrzyt. Po chwili rozpacz, dziewczyna traci torebkę. Chłopak biega po wymarłych korytarzach szukając złodzieja, którego twarzy nawet nie widział. Później biega w poszukiwaniu gliniarzy. Daremny trud – gliny wiedzą, że torebka przepadła na amen. Trochę rozpytują ludzi, trochę udają zaangażowanie. Tyle tylko by pokazać, że im na tej sprawie zależy.”

    Ale mnie rozmarzyła ta dyskusja. Gdybym mógł, zostawiłbym wszystko w pierony i ruszył w drogą.
    Pozdrawiam i jeszcze raz dzięki za temat.

  12. hirundo Says:

    Hej Kartko – cudnie, że nosisz w Sobie cień ekstrawertyzmu, dzięki temu można się z Tobą ciekawie zamyślić… Mnie Twoje refleksje zawiodły w rejony „równoległości” – sam wybrałeś „wtopienie się” w taką rzeczywistość i dzielisz się „równoległością” tam odczutą. Dzisiaj, gdy chodzimy w dżinsach i podkoszulkach (nasze roczniki tak mają:) szybko możemy wejść w „ten” świat. Mnie to zreflektowało odkrywczo, gdy jako kolejowy podróżny musiałam poczekać na dworcu… zasnęłam na ławce, obok jacyś „oni” – pytanie – kim byłam dla „roześmianej pary”? Zmęczona sylwetka, zmęczona twarz – i co z tego, że wydaje mi się, że moja TWARZ, moja wizytówka myśląca… co z tego i ile z tego było widać??? Może NIC – a więc odbiór jest względny, a pouczające przeżycie musi skłaniać do pokory, nie tylko np. do obrzydzenia… (temat Logosa jest długi i szeroki…, stąd rozmaitość kontekstów, także moich).
    Podobną „równoległość” dostrzegłam w synagodze. Polacy lubią wytykać palcami… a w synagodze obowiązuje (panów) nakrycie głowy i… kłania się demokratyczna „równoległość” i… równość???? Po przekroczeniu progu następny wchodzący może tylko przez sekundę odkrywać: i Ten? i Ten? – i za chwilę taksuje go następny wchodzący, bo poprzednik już ma „nakrycie głowy”… To jest relatywizm, który akceptuję…
    Kartko, blues zrodził się z cierpienia, odrzucenia na samo dno… może Logos pozwoli????

    Pozdrawiam, idę zrobić przegląd w szafie. Kilka moich podkoszulków opakuję w ładną torbę i postawię w „widzianym” miejscu – żółwik Kartko

    • Kartka z podróży Says:

      Hirundo
      Dzięki za pięknego bluesa. I przyznaję, że w drodze lepiej się pisze – więcej tematów i rytm jest bardziej neurotyczny. Właściwie nie wyobrazam sobie, że mógłbym się gdzieś włóczyć i nie pisać. To chyba nie miałoby sensu.
      Pozdrawiam

  13. Jula Says:

    Hmm, tak sobie myślę o „Kartce”, ten jego wybór życiowy … OK. Dorosły człowiek, sam twierdził u siebie na blogu, że w jakiś sposób jednak jest „okaleczony”, czy „zraniony” i może to według mnie, forma jakieś ucieczki ale zawsze z celem ;)
    Przeraża mnie natomiast bezdomność dzieci, wątpię, żeby to u nich był, jak to Amicus mówi, świadomy wybór wolności w wolnym kraju . :(

    Co do bezdomnych z przymusu, to jednak jest to moim zdanie „choroba” cywilizacyjna. Bo od zawsze, nawet jak ludzie prowadzili tryb życia koczowniczy, a wszystkie nacje od tego zaczynały, zanim osiadły, to jednak zawsze odbywało się to w grupie.
    I od zawsze człowiek odrywał się od grupy, by w samotności umrzeć, tak jest do dzisiaj, śmierć w przeciwieństwie do urodzin jest rzeczą wstydliwą, umieramy świadomie w samotności i też się zastanawiam, czy ze świadomego wyboru, czy skazani przez społeczeństwo …
    Lub jednostki są izolowane od grupy za „karę!” … Tak karał Szaman, tak karze na odosobnienie współczesne prawo.

    W USA (to sam sobie na to zapracowałeś, bo jesteś za mało sprytny życiowo), ale to nie jest wolność Amicusie, bo w gospodarce kapitalistycznej zakłada się, planuje się bezrobocie, czyli odsetek ludzi ja to nazwę (wyłączonych z danej społeczności;) Ta WOLNOŚĆ według mnie jest pozorna, i pod kontrolą WSZĘDZIE, bo inaczej nie byłoby państw?….

    • hirundo Says:

      Witaj Julo, mnie także poruszają zwierzenia Kartki – odbieram Go raczej jako Pielgrzyma, szukającego SENSU istnienia – myślę, że poczucie sytości i zadomowienia jakoś Go nie usatysfakcjonowało… wielu z nas tkwi w pozornym błogostanie, w ciepełku, ale duszę gdzieś gna… Kartka miał odwagę podnieść się i pójść… i może może już stwierdzić za Stachurą: „Nie ma ja. Się jest. Się jest stanem. Nie panem. Ani nad innymi panem, ani sobiepanem. Żadnym panem. Koniec z panem. Z panem amen. Się jest stanem. Się jest duch. Teraz dopiero. Nigdy przedtem. Przedtem się to muskało. Przedtem się o to ocierało. Wtedy, kiedy nie było ja. Kiedy nie było mój, moja, moje. Bardzo rzadko, bardzo od czasu do czasu” – całości nie przepiszę – zachęcam do refleksyjnej lektury „Się” Pielgrzyma Edwarda Steda Stachury – a On dużo „wychodził” – może dlatego u Kartki tyle literatury – się chodzi, się pisze … pozdrawiam Kartko, tak o Tobie Sobie myślę.

    • Kartka z podróży Says:

      Jula
      Jedna uwaga – ja nie jestem żadną ofiarą okaleczenia czy zranienia. Na blogu z przekąsem napisałem, że zanikł we mnie komponent sprawiedliwości. Po prostu na skutek różnych wydarzeń życiowych przestałem się zastanawiać i cierpieć z powodu sprawiedliwego czy niesprawiedliwego traktowania innych ludzi jak również mnie osobiście. I przyznam, że mi się z tym lepiej zyje.
      W odniesieniu do tematu dyskusji oznacza to, że patrząc na bezdomnego na dnie piekieł nie zastanawiam się czy zasłużył na taki los – czy to jest sprawiedliwe. Zastanawiam się raczej czy to jest skutek jego wolnej decyzji.
      Pozdrawiam

      • Jula - grafomanka Says:

        „Ja nie jestem żadną ofiarą okaleczenia czy zranienia.”
        Ciesze się, że nie jesteś, bo z tego co piszesz, to lubisz te piesze wyprawy z celem z których zawsze masz gdzie wracać. ;D)))
        Ja jestem „zwierzęciem” grupowym, rodzinnym i przeraża mnie widok tych wykluczonych ludzi z „grupy”. :(

        „Torlin” coś tam napisał,że można wynająć mieszkanie (pokój ) za 200zł miesięcznie. Może i gdzieś można w Polsce, ale dla tych ludzi o których piszemy, to te 200 zł jest nieosiągalne :(
        Ja zawsze patrzę z empatią, wczuwając się w daną sytuację. Bo Torlinie życie może i nam spłatać niespodziankę. ;) Na przykład możesz być napadnięty, ograbiony z dokumentów i tak pobity, że wpadniesz w amnezję.
        Możesz być gdzieś wywieziony i porzucony na śmietniku, i co wtedy zrobisz ?…
        Zanim dojdą coś za jeden, a będzie z tym problem bo inny „Torlin” będzie Ciebie z racji smrodu omijać z odległości i kto Ci pomoże? … :D)))

      • Kartka z podróży Says:

        O nie Julo – grafomanko. Jasno napisałem na swoim blogu – sięgnij do archiwum – że przed ostatnią wyprawą do Hiszpanii zamknąłem w kraju wszystkie swoje sprawy – łącznie z administracyjnymi. Zostało mi to co niezbędne – konto, komórka i kontakt przez internet. Tak więc nie jest prawdą, że zawsze miałem, mam czy będę miał gdzie wracać. Trudno chyba zarzucać mi hipokryzję tylko z tego powodu, że potrafię sobie zorganizować mieszkanie – tu czy gdzie indziej.
        Pozdrawiam serdecznie

      • Jula Says:

        W porządku , nie znam Ciebie – wiem tyle co sam chcesz o sobie napisać. Próbuję tylko Ciebie zrozumieć z mojego punktu widzenia i najwyraźniej mi się to nie udaje, no cóż i tak też bywa :)
        Próbowałam Ciebie zrozumieć na podstawie Twojego komentarza.

        Przepraszam, że cytuje we fragmentach:

        „10 maja 2010
        kobiety wypędzone
        Witaj Julio-grafomanko
        Jestem trochę okaleczonym psychicznie facetem. W mojej głowie zanikło na skutek doświadczeń życiowych poczucie sprawiedliwości. Dlatego w tekscie nie chcialem na ten temat pisać… ”
        „To wiąże się z tym, że mnie interesuje zjawisko ucieczki, drogi, bezdomności, wędrówki – te nomadyczne peryferie cywilizacji… ”

        Pa! ;)

      • Kartka z podróży Says:

        Jula – grafomanka
        Pierwsze sformułowanie o okaleczeniu wytłumaczyłem. I nie ma on nic szczególnie bliskiego z drugim przez Ciebie cytowanym. Interesują mnie pryferie nomadyczne, bo tam są fajne tematy do pisania. Napotykam tam bardzo prawdziwe, niezakłamane postacie w realnych sytuacjach w odróżnieniu od nierealnego (sztucznego) wymiaru ludzi, których napotykam tu. Po prostu tam mam do czynienia z prawdziwym życiem. Nie mam też jakiejś tajemnicy – pisanie to ekshibicjonistyczne zajęcie, więc jeśli Cię interesuję to po prostu poczytaj mój blog – głównie część hiszpańską.
        Pa

    • hirundo Says:

      Remigiuszu – pozdrawiam, wielka fanka tego światowego przedsięwzięcia muzycznego – piękno ma siłę w każdej sytuacji – po prostu przenika jako piękno – popatrz na Grandpa Elliotta – :)
      W londyńskim metro właśnie za ten song „podzieliłam się” kasą z nieukrywanym podziwem dla kreatywnej bezdomności (wykonawca był jeden, więc dałam radę :) – świetne miejsce koncertowe to metro…
      (Logosie :-? , oczywiście w słuchawkach!!!!)

  14. Torlin Says:

    Ja jestem w trudnej sytuacji, bo jak napiszę prawdę, to wszyscy będą mieli mnie za aroganckiego bubka. Ja nie współczuję bezdomnym, uważam, że mieszkają na ulicy na własne życzenie, każdy odpowiada za swój los. Nie masz gdzie mieszkać, są schroniska dla bezdomnych, tylko oni tam nie chcą spać, bo tam nie wolno pić. Wiele osób przyjeżdża do Warszawy, przecież nie ma domu i nie ma gdzie mieszkać, to wynajmuje, za 200 zł można dostać pokój przy rodzinie.
    Ale mimo wszystko, co najbardziej odrzuca mnie od bezdomnych – to jest smród. Ja nie wiem, czy ja jestem uczulony, ale jak poczuję, to potrafię wyjść z autobusu.

    • sarna Says:

      A jednak Torlinie coś nas łączy, jakby tak więcej nam podobnych, to komunikacja miejska zbankrutuje ;)
      macham

    • Logos Amicus Says:

      „(…) wszyscy będą mieli mnie za aroganckiego bubka”

      Nie wszyscy :)

      “Ja nie współczuję bezdomnym, uważam, że mieszkają na ulicy na własne życzenie, każdy odpowiada za swój los”

      Żeby to było takie proste…
      Ale Torlinie, zważ, że ludzi dotykają choroby psychiczne (na co najczęściej nie mają oni wpływu), wpadają w nałogi, z których bez pomocy z zewnątrz nie są w stanie wyjść, staczają się na samo dno, bo są po prostu słabi…
      Czy mamy ich tak na tym dnie, w tym rynsztoku zostawić?
      (PS. Ja nie piszę tu o ewidetnych obibokach, leniach, niebieskich ptakach, “włóczęgostwie” z wyboru…)

      • Kartka z podróży Says:

        No właśnie. To druga, tym razem ponura strona zagadnienia – bezdomność z konieczności czy jako wyrok. Szpitale psychiatryczne przytłoczone kosztami pozbyły się kilka lat temu dziesiątek(?) tysięcy chorych, którymi miały się zająć służby pomocy społecznej w miejscu zamieszkania. A miejsc zamieszkania często już dawno nie było. Zresztą pracownicy socjalni o ile pamietam powinni mieć około 2 tys podopiecznych pod kuratelą a mają zwykle 4-5 tys. Ilu więc z tych chorych trafiło na ulicę?
        Następna grupa to uzależnieni – głównie alkoholicy.
        Dalej więźniowie po kryminale
        Dalej bezradność życiowa – jest taka kategoria.
        Ilość bezdomnych jest w Polsce tylko szacowana. Myślę, że podstawą do szacunków może być obłożenie noclegowni w mrozy choć duża grupa nawet w takich warunkach nie chce korzystać z pomocy. To dziesiątki tysięcy ludzi.
        Moim zdaniem najlepsza jest pomoc środowiskowa, sąsiedzka o ile delikwent prowadzi osiadły tryb życia. Jak wspominałem w Hiszpanii się to sprawdza. Kiedyś, gdy jadłem kolacje, zaczęła wyłudzać odemnie papierosy kobieta ewidentnie psychicznie chora. Żebractwo jak pisałem nie jest tam popularne, więc mnie to zdziwiło. Wtedy podeszła kelnerka i powiedziała -„Proszę Marii nic nie dawać. Maria ma tutaj wszystko co jej potrzeba do życia. Ma co jeść, pić i palić”. Takie podejście mi się spodobało.
        Tu gdzie teraz mieszkam jest podobna sytuacja. Dawny kolega, jeszcze ze szkoły podstawowej mieszka na działkach. Nie pozbierał się psychicznie po wypadku w którym zginęli ludzi (nie z jego winy) rozpił się i stoczył. Mieszka w altanie za zgodą działkowców i za drobne prace (odśnieżanie, kopanie ogrodów itp) dostaje wynagrodzenie i jest ono deponowane w sklepie. W zamian za nie kupuje żywność ale nie alkohol. Altana mu spłonęła w ubiegłym roku więc ludzie zrobili zrzutkę i kupili mu za zebrane pieniądze materiały budowlane na nową altanę. On nie jest nawet objęty pomocą państwową, bo dostaje wystarczające wsparcie okolicznych mieszkańców. Myślę, że to jest sensowna pomoc będąca efektem kompromisu między jego sposobem życia (jednak pije sporadycznie i się nie myje) a oczekiwaniami ludzi wokół. I co najważniejsze to nie jest okolicznościowa jałmużna – to jest coś więcej.
        Przepraszam za te opisy ale trudno ich uniknąć pisząc o pomocy społecznej – w tym dobrym rozumieniu.
        Pozdrawiam

  15. Chihiro Says:

    Pozniej napisze troche wiecej, teraz tylko dwie mysli, ktore od razu przyszly mi do glowy po przeczytaniu Twojego tekstu:

    1. Najlepiej ubrani są bezdomni w Japonii – w parkach „osiedla” bezdomnych (skupiska namiotow, w ktorych zyja) mozna rozpoznac z daleka juz po zapachu, zapachu swiezego prania. Wszedzie rozwieszone sa sznury, na ktorych suszy sie wlasnie wyprana odziez i posciel.

    2. Ciekawa jest jedna z glownych zasad pentekostalizmu, swoja droga calkiem popularnego w USA – negacja teologii sukcesu. Dla wyznawcow bogactwo, a nie ubostwo jest prawdziwym grzechem (ciekawe jestem – to juz moje cyniczne, rzadko objawiajace sie, spojrzenie – czy moze dlatego ta wiara ma tylu zwolennikow takze w biednej Afryce?)

    • Kartka z podróży Says:

      Chihiro
      Zainteresował mnie Twój komentarz o pentekostaliźmie i wyczytałem, że wiąże się z nim katolicki ruch Odnowy w Duchu Świętym w którym działała Prezes NBP Gronkiewicz-Walc. Nie podejrzewam, że bogactwo jest dla niej grzechem.
      Pozdrawiam

  16. Chihiro Says:

    Moze dla niej nie jest. Ale wersja amerykanska czy afrykanska pentekostalizmu podobno bardzo sie rozni od polskiej wersji (szczegolow jednak nie znam). A moze po prostu pani Gronkiewicz-Walc nie jest dobra wyznawczynia swojej religii, w kazdym wyznaniu sa ludzie grzeszacy.

  17. Jolanta Says:

    Logosie, bardzo ważki temat. Najpierw nie zgodzę się z Czarą, że nie ma sensu podejmować refleksji na ten temat, jeśli nie idą za nią konkretne rozwiązania, że wówczas notatka zamienia się w tekst czysto akademicki. Pomyślałam sobie, że w takim razie nie warto czytać książek czy podziwiać obrazów, bo z tego pozornie nic nie wynika — podążając tym tropem, należałoby zamiast tego samemu pisać książki i tworzyć dzieła sztuki. ;-)
    Dla mnie Twój, ujęty w zaproponowanej przez Ciebie formie, tekst ma ogromną wartość. Przede wszystkim zmusza do refleksji. Do zarejestrowania problemu. Do przewartościowania własnej postawy wobec bezdomności.
    Zaciekawił mnie Twój wniosek, że w każdym kraju bezdomni są inni, że odzwierciedlają cechy danego społeczeństwa w sposób wyjaskrawiony, groteskowy. Nigdy tak nie myślałam o bezdomności.
    Zgadzam się z Julą: czasem nieprzewidziana okoliczność może sprawić, że ten, kto jeszcze wczoraj dawał grosza potrzebującemu, jutro może żebrać o pomoc dla siebie. Takie sytuacje się zdarzają. I zawsze się wówczas zastanawiam: czy nie ma nikogo, kto byłby w stanie wyciągnąć tego człowieka z nędzy? Jakaś rodzina? Ktoś bliski? I to na samym początku, dopóki nie dokonała się degrengolada i wniknięcie w ten stan, bo potem jest coraz trudniej takiego człowieka wyciągnąć z tego stanu, wyleczyć z bezdomności, podobnie jak z uzależnienia od nikotyny czy alkoholu.
    Czytałam kiedyś książkę irlandzkiego pisarza, Wilsona, pt. „Zaułek łgarza” – http://www.iik.pl/recenzje.php/200
    Jest to książka autobiograficzna, jej bohater to bezdomny geniusz, który mimo oferowanego mu wsparcia ze strony licznych instytucji (m.in. zaproponowano mu stypendium i pomoc socjalną w Cambridge), ostatecznie wraca do bezdomności. Nie potrafi żyć w normalnym świecie. Bezdomność nabiera w tym kontekście dodatkowego znaczenia – a takich kloszardów, tego pokroju, jest sporo: staje się formą kontestacji. Takim ludziom chyba nie da się pomóc (???)…
    Pozdrawiam.

    • Logos Amicus Says:

      „(Temat) zmusza do refleksji. Do zarejestrowania problemu. Do przewartościowania własnej postawy wobec bezdomności.”

      Oczywiście, że mój tekst nie jest jakimś zaangażowanym społecznie wezwaniem do pomocy na rzecz bezdomnych.
      Jest dokładnie tym, czym piszesz: zaproszeniem do refleksji (tylko tyle i…aż tyle).
      I takim zaproszeniem do refleksji są prawie wszystkie wpisy na moim blogu.

      Czy poddawanie sie refleksji, myślenie, rozważanie, kontemplacja, zastanawienie się nad czymś… czy to wszystko samo w sobie nie ma żadnej wartości? (Nawet jeśli nie dotyczy bezpośrednio nas samych, ani też tego czym się zajmujemy na codzień?)
      Dla mnie odpowiedź na to pytanie jest oczywista: warto żyć bardziej świadomie, pogłębiając własną wiedzę – i niekoniecznie musi to mieć jakąś „praktyczną”, ewidentną, wymierną tu i teraz wartość.
      Bowiem, nawet jeśli głębsze uświadomienie sobie czegoś nie przekłada się natychmiast na jakieś konkretne praktyczne działanie, to jednak, mimo wszystko, wpływa na nasze życie, na nasz stosunek do świata – na to kim jesteśmy i co robimy.
      Bywa przecież tak, że czasem nawet jakiś drobny impuls, przeczytane przypadkowo zdanie, zderzenie się z czyjąś myślą, jakiś błysk refleksji… potrafi sprowokować nas do działania, do dokonania takiego a nie innego wyboru… i tym samym może, do pewnego stopnia, zmienić świat – wpłynąć na otaczającą nas rzeczywistość (niczym ten niepozorny – wydawałoby się – błahy trzepot skrzydeł motyla).

      PS. Autorką zastrzeżenia, iż „nie ma sensu podejmować refleksji na ten temat, jeśli nie idą za nią konkretne rozwiązania, że wówczas notatka zamienia się w tekst czysto akademicki”, nie jest Czara a Iwona.

    • Kartka z podróży Says:

      Jolanta
      W kontekście książki Wilsona piszesz – „Takim ludziom chyba nie da się pomóc (???)…”.
      To jest prawda, bo bezdomność wciąga ale nie w sposób bolesny ale raczej pociągający. Wolność zawarta w bezdomności jest pociągająca.
      Nie jest prawdą – jak pisze Torlin – że „bezdomni unikają noclegowni i schronisk, bo nie mogą w nich pić”. Oni nie znoszą nawet elementarnego ale narzuconego rygoru. Mogą w swoim rytmie zbierać całymi dniami puszki, wybebeszać śmietniki ale z własnej woli – nikt nie może im tego kazać robić. Tylko to wyjaśnia dlaczego nie chcą korzystać z bogatej oferty pomocy.
      Pozdrawiam

  18. Darwin Says:

    Niestety, ale nie do konca jest tak, ze „czlowiek jest kowalem swojego losu”.
    Na zycie czlowieka ma wplyw wiele czynnikow rowniez od niego kompletnie niezaleznych. Pogarda dla biednych to dla mnie cecha ludzi slabych. Ja sobie nie wyobrazam aby gardzic takimi ludzmi. Czesto wielu z nich zasluguje na wiekszy szacunek niz tzw. „bogaci”. Bieda moze spotkac kazdego i to w najmniej spodziewanym dla niego momencie. Zycie to jedna wielka niewiadoma i nikt nie wie co bedzie jutro.

  19. motyl_2 Says:

    Nie uważam, że ubóstwo jest wynikiem naszej pracy. Ja wiele lat pracowałam w szkole i w wyniku reformy straciłam pracę, gdyż miałam pecha ucząc takiego przedmiotu jak plastyka, który to przedmiot jest wypierany ze szkół. Do emerytury zabrakło mi roku, gdyż ZUS nie podliczył wszystkich okresów w szczególnych warunkach, motywując swoje uzasadnienie tym, że 1/2 etatu nie jest brana pod uwagę do pełnego czasu pracy.Pozostało mi dorobić jeszcze jeden rok, ale jak to zrobić skoro wszędzie zajęte są etaty, a dyrektorzy szkół mają problem i często przedmiot ten jest traktowany na zasadzie tzw. „Michałka”, gdzie się rozdziela godziny pomiedzy poszczególnych przedmiotowców.
    Można powiedzieć, że zrobiłam bardzo dużo, nawet dokształcałam się robiąc studia podyplomowe np. z informatyki, ale jak poszukiwałam pracę to usłyszałam od pani dyrektor, że potrzebuje internetowca z prawdziwego zdarzenia po pięcioletnich studiach i tak się koło zamyka.
    Jeżeli nie znajdę pracy to grozi mi ubóstwo, bo samym malowaniem nie da się zarobić na życie i wypada tylko się modlić i dziękować Panu Bogu za mądre reformy w szkole, gdzie najważniejszym przedmiotem jest religia, jakby kościołowi brakowało chleba.
    Autorka blogu motyl_2 Elżbieta

  20. silvermoon Says:

    W związku z tym tematem, chciałabym tutaj polecić książkę pt. „Rozbitkowie. Rzecz o paryskich kloszardach.”
    Obraz Paryża nie tylko piękne miasto z Wieżą Eiffle’a w tle, ale miasto zamieszkiwane od 60 do 135 tysięcy kloszardów. Wszystko ukazane oczami Patricka Declercka – wieloletniego pracownika schroniska dla bezdomnych.
    Ukazuje on powolne staczanie się ludzi, alkoholizm, strach, niedożywienie, przemęczenie, depresje. Autor zwraca uwagę na to, że wiele osób jeśli stoczy się i stanie się bezdomnymi to jest bardzo mała szansa (praktycznie żadna) na to, że powróci znów do normalnego życia. Autor analizuje przyczyny upadku tych ludzi, którymi nie tylko są alkohol i utrata pracy. Każdy z nas może stać się bezdomnym, kloszardem.

    Książka warta przeczytania, dlatego umieszczę krótki fragment, by zachęcić do jej przeczytania:
    „Kiepsko śpi się na ulicy. Wszystko cię budzi: policja, straż miejska, koszmary, zimno i deszcz. A przede wszystkim lęk, że staniesz się ofiarą napaści. Po kilku dniach wszystko zaczyna ci się mieszać: dni, noce, godziny, daty. Na stałe wpisuje się poczucie niepewności – które paradoksalnie chroni człowieka przed jasnym oglądem sytuacji, a to mogłoby być zabójcze. Kilka godzin w ciągu dnia zajmuje żebractwo. Można nastawić się na bierność. W nieruchomej pozycji oferować oczom przechodniów smutny spektakl. Ale w końcu pojawiają się przecież skurcze. Zimno. Trzeba stawić temu czoła, trzeba być bardziej aktywnym, ruchliwym. Należy zatem zatrzymywać przechodniów, zaczepiać ich na ulicy. (…) Prawdziwe dochody oscylują w granicach od 30 do 50 franków dziennie. Wszystko jest niebywale trudne w tym ulicznym życiu. Wszystko i zawsze trzeba rozpoczynać od nowa…”

  21. Syrenkowska Says:

    Ewa Borzęcka, a raczej Ewa Borzęcka-Sęp. Żywi się padliną. Widz, chcąc nie chcąc, razem z nią. Mieszkam na wsi i znam bohaterów tego typu. Piją, bełkoczą, śpią, a potem: piją, bełkoczą, śpią. Gustują w denaturacie. Niemal nic nie jedzą. Nie myślą i głoszą te same od lat, anty-rządowe poglądy… Nie lubię Borzęckiej, choć przyznam szczerze, że czerpię przyjemność z oglądania jej dokumentów. Sadystyczną przyjemność. Bohaterów jej filmów nie sposób polubić. Ale należę do tych osób, które pragną patrzeć, pozostając anonimowe. Znam z widzenia podobne postacie, ale gdy spotykam je na ulicy, mój wzrok ucieka. Niestety, Borzęcka każe patrzeć, ale tym samym gwałci nas przez oczy. Zdziera skórę, karmiąc widza pulsującym mięsem.
    Problem polega na tym, że w przypadku Borzęckiej NIC nie czuję wobec bohaterów. Bo ona nie szuka człowieka, tylko sensacji. Ta reżyserka trąca sumienie, choć NIC z tego nie wynika.
    Zobaczyć, ocenić, wziąć zimny prysznic.
    A potem włączyć sobie dokumenty Bławuta, którego bohaterów nie sposób nie polubić :)

  22. markucjo Says:

    Tych, którzy znają język angielski, zachęcam do przeczytania znakomitego tekstu o bezdomnych i żebrakach paryskich:

    http://www.secretsofparis.com/heathers-secret-blog/beggars-in-paris.html

    Cześć


Dodaj odpowiedź do sarna Anuluj pisanie odpowiedzi