FILMOWISKO („Galerianki”, „Świnki”, „Rewizyta”, „Enen”… i inne polskie filmy w Chicago)

*

Kilkanaście listopadowych dni upłynęło mi pod znakiem polskiego kina. Jak co roku bowiem, jesienią miał miejsce w Chicago Festiwal Filmu Polskiego w Ameryce, obwieszczany przez organizatorów jako „największy przegląd filmów polskich na świecie”.
Chciałbym się teraz podzielić z Wami tym, co mnie tam spotkało.
 

 

„GALERIANKI”

  * * * * * *

Żyć „na poziomie” („Galerianki”)

Spodziewałem się, że będę miał po obejrzeniu tego filmu sporo do pomyślenia – a tym samym i do napisania – ale jednak nie miałem, więc siedzę teraz nad pustą kartką papieru i deliberuję, dociekając przyczyn tej obstrukcji.
Z jednej strony należą się pochwały pod adresem Katarzyny Rosłaniec, młodej adeptki kina, za odwagę podjęcia tematu drażliwego i jego dość sprawną realizację na filmowym ekranie; z drugiej zaś – trudno nie dostrzec pewnych braków aktorskich, scenariuszowych czy montażowych, które sprawiły, że „Galerianki” bardziej przypominały jednak etiudę (kóra zresztą była punktem wyjścia dla filmu pełnometrażowego), niż rasowy, kompleksowy film fabularny opisujący pewną socjologiczną niszę nowej rzeczywistości, w jakiej znalazła się Polska po „wybiciu się” na niepodległość.
Właściwie wszystko, począwszy od pierwszych kadrów, można było w tym filmie przewidzieć. Wiadomo, że jak młode dziewczyny (dzieci wręcz), zaczną się „puszczać” za ciuchy czy inne luksusowe towary sprzedawane w nowoczesnych centrach handlowych, to nie może z tego wyjść nic dobrego. Wiadomo, że „z jakim przystajesz, takim się stajesz”. Wiadomo, że jak rodzina jest dysfunkcyjna, to dzieci nie mogą się rozwijać normalnie i ulegają dmoralizacji. Wiadomo, że jak nie ma autorytetów i zdewaluowały się wszelkie wartości, to młodzi są zagubieni i oddani na pastwę szpanu, marginesu i używek. Wiadomo, że jak system edukacyjny „leży”, w praktyce sprawdza się tylko cwaniactwo, a nauczyciele stali się obywatelami drugiej kategorii – to nie ma po co się uczyć… itd.
A może, mimo że to wszystko „wiadomo”, warto takie filmy robić?

„ŚWINKI”

  * * * * * *

Post-komunistyczna mizeria („Świnki”)

Filmy Roberta Glińskiego są ważne. Począwszy od „Niedzielnych igraszek”, poprzez „Cześć Tereska”, na jego najnowszym filmie „Świnki” skończywszy.
To jeszcze jeden, obok „Galerianek”, utwór zajmujący się dziecięcą prostytucją. Główną postacią filmu jest kilkunastoletni Tomek, który, mieszkając w przygranicznym mieście, sprzedaje się niemieckim pedofilom – głownie po to, by zarobić na jakąś fanaberię swojej dziewczyny i wystrzałowe ciuchy.
W „Świnkach” nie brakuje tzw. „mocnych” scen, (w które zwykle obfitują filmy o prostytucji) jednak tym, co wyróżnia ten film spośród innych tego rodzaju jest jego… subtelność (jaką tylko Gliński potrafi obdarzyć swoje obrazy zajmujące się mało subtelną już rzeczywistością).
Szokujące są dla mnie te wszystkie zmiany w polskim społeczeństwie, jakie ukazuje polskie kino (i to począwszy od momentu samej transformacji ustrojowej). Nie mieszkając w kraju, mogę sobie zadawać pytania: czy jest tylko jakiś szary a tragiczny margines? Jakaś ekranowa moda, czy może tendencyjność twórców, którzy skupiają się na polskiej post-komunistycznej mizerii? Takie nowe kino starego moralnego niepokoju, ale już w dobie drapieżnego kapitalizmu i pseudo-demokratycznego liberalnego bezchołowia, które mimo tendencji, by z Polski zrobić państwo wyznaniowe, ma jednak miejsce w naszym kraju?

„REWIZYTA”

  * * * * * *

Zanussi odwiedza po latach swoich bohaterów (Jan Nowicki w „Rewizycie”)

Mimo, że „Rewizytę” Krzysztofa Zanussiego trudno uznać za film z prawdziwego zdarzenia (jest to właściwie pozbawiony jakiejkolwiek akcji zapis kilku rozmów), to jednak obejrzałem go z wielką ciekawością. Nie tylko dlatego, że przypomniał mi on kilka ważnych filmów mojej młodości (i lat szczenięcych), takich jak „Barwy ochronne”, „Życie rodzinne”, „Constans”, ale również dlatego, że przykuły mą uwagę jego dialogi, będące rodzajem wywiadów, jakie z bohaterami tamtych filmów przeprowadza współcześnie młody chłopak (znany nam z ostatniej komedii Zanussiego „Serce na dłoni”, niedoszły samobójca … – tutaj niezbyt rozumiem intencję reżysera, dlaczego akurat ten bohater zostaje przez niego wykorzystany, a nie inny?)
Szokiem może być już dla nas sama konfrontacja aparycji młodych ludzi, jakimi w czasie kręcenia tamtych filmów byli Maja Komorowska, Daniel Olbrychski, Zbigniew Zapasiewicz… z ich wyglądem dzisiejszym (czas jest jednak nieubłagany!) Aczkolwiek musimy pamiętać, że jest to tylko fizyczność, bowiem najciekawsza jest psychologioczna analiza przemian, jakie zaszły od tamtych czasów w odgrywanych przez nich bohaterach. I Zanussiemu, jak uważam, udaje się to przekazać w bardzo zajmujący sposób.

„POPIEŁUSZKO. WOLNOŚĆ JEST W NAS”

  * * * * * *

Religia i polityka („Popiełuszko. Wolność jest w nas”)

Nie zniechęcony afiszem, który był ewidentnym plagiatem z plakatu do najnowszego „bonda” (nota bene zupełnie nie przystającym w swoim jawnym szpanerstwie do treści filmu), tudzież złą prasą wokół tej „super-produkcji”, do festiwalowego kina wbrałem się także po to, by obejrzeć obraz „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Nie tylko dlatego, że wybrany on został przez organizatorów, jako tytuł otwierający całą imprezę.
Muszę wyznać, iż bardzo trudno jest mi oceniać ten film w oderwaniu od autentycznych wydarzeń , które on opisuje, a które chyba większość z nas nosi w sobie od czasu, kiedy wydarzyła się ta tragedia.
A jednak spróbuję.
Na realizację filmu przeznaczono – co zresztą widać na ekranie – ogromne środki. Lecz oczywiście to jeszcze nie musi o niczym świadczyć. Ważna jest artystyczna egzekucja dzieła i to, czy powiodło się przedstawienie w nim prawdy o tamtych czasach – o ludziach i wydarzeniach… czyli po prostu, czy obraz do nas przemówił, i to zarówno emocjonalnie, jak i intelektualnie. A na to pytanie odpowiedzieć sobie musi każdy widz indywidualnie – mnie również nie pozostaje nic innego, jak tylko napisać o własnych odczuciach.
A z nimi było różnie.
Z jednej strony trudno nie docenić wysiłku twórców, by odtworzyć rzeczywistość owej szarej i baznadziejnej epoki, jaka nastąpiła po zdławieniu solidarnościowego zrywu na początku lat 80-tych; trudno nie ulec autentyzmowi kreacji odtwarzającego główną rolę Adama Woronowicza, trudno nie czuć się zszokowanym patrząc na jakże naturalistycznie odtworzone bestialskie morderstwo dokonane na bezbronnym człowieku…

Zwykły człowiek czy święty?

ale z drugiej – trudno jednak zapomnieć o słowie hagiografia na określenie tego, co zrobiono z portretem księdza Popiełuszki, malując go na filmowym ekranie. I to wbrew zapewnieniom reżysera i scenarzysty (w jednej osobie) Rafała Wieczyńskiego, że zależało mu na pokazaniu człowieka z krwi i kości, a nie świętego męczennika, (którym właściwie Popiełuszko stał się dopiero w momencie swej straszliwej śmierci). Moim zdaniem to się nie udało. Mimo, że widzimy jakieś tam słabostki i drobne wygłupy kapłana, to jednak od samego początku jest on traktowany jak osoba niezwykła – jako kandydat na świętego, charyzmatyczny ksiądz z aureolą – a nie jak zwykły człowiek, którym w swej istocie był Jerzy Popiełuszko. Przeszkadzała mi także pompatyczna muzyka, zdradzająca monumentalne zapędy twórców filmu; także pewien schematyzm niektórych scen, którymi zdawał się kierować nie autentyzm, tylko jakaś teza…

*

INNE FILMY 

Nie chcąc powiększać zapisanej literkami przestrzeni i tak już obszernego wpisu, omawianie innych obejrzanych przeze mnie na Festiwalu filmów spróbuję ograniczyć do krótkich uwag o ich charakterze, treści i ewentualnie wspomnieć, jakie one zrobiły na mnie wrażenie,czyli co o nich (subiektywnie) sądzę.

Kolskiego zawodzi liryzm? („Afonia i pszczoły”)

„Afonia i pszczoły”. Najnowszy film Jana Jakuba Kolskiego. Spore rozczarowanie. To, co we wcześniejszych filmach Kolskiego (choćby w „Jasminum” ) było nie pozbawionym uroku realizmem magicznym, poetycką wizją reżysera opowiadającego swe dziwne, ale dość ciepłe baśnie, tutaj zamieniło się w jakąś okrutną dziwaczność. Tym bardziej zniechęcającą, że podawaną nam już w konwencji realistycznej, jako ślepą miłość pewnej, opiekującej się niepełnosprawnym mężem (doskonały w tej roli Mariusz Saniternik) kobiety, która w post-wojennej Polsce zakochuje się w przystojnym Rosjaninie (a ten, niestety, okazuje się być psychopatycznym sadystą). Film cokolwiek rozwlekły, z nużącymi repetycjami, bez większej „chemii” między kochankami. Nie mogło się to wszystko dobrze skończyć. I nie skończyło, mimo, że Afonia wróciła w końcu do swojego chromego męża i pszczół, którym wcześniej porozbijała ule. Bowiem czasem świat się rozsypie tak, że nie da się go już z powrotem skle(c)ić.

Bardzo efektywny w swoim przekazie polityczno-historycznym był natomiast „Generał Nil” Ryszarda Bugajskiego, twórcy słynnego „Przesłuchania” (aż sie nie chce wierzyć, że było to 27 lat temu!). „Generał Nil” to  film tematycznie do „Przesłuchania” podobny, bo zajmujący się zbrodniami stalinowskimi w naszym kraju. Temat, wydawałoby się przebrzmiały, martyrologiczny i nadużywający cierpliwości (zwłaszcza młodego poskiego) widza, stanowi jednak mocną podstawę tego solidnego, zajmującego i nad wyraz sprawnie zrealizowanego filmu, którego mocnym atutem jest gra Olgierda Łukasiewicza (w roli generała AK Fieldorfa, skazanego w latach 50-tych, w procesie pokazowym na karę śmierci przez „niezawisły” polski sąd). A wydawałoby się, że dziś takich filmów już się nie robi.

Psychiatria wg Falka („Enen”)

Prawdę pisząc, nieco więcej spodziewałem się po najnowszym filmie Feliksa Falka „Enen”. Czyżby dlatego, że moje oczekiwania były zbyt wygórowane? Ale jak mogły nie być, skoro Falk jest przecież sprawcą tak znakomitych filmów, jak np. „Wodzirej” (toż to już klasyka!), „Był jazz”, „Bohater roku”, czy „Komornik” !? Nie przeczę, „Enen” jest filmem ciekawym – nie nudziłem się na nim ani minuty! (co jest już  dość solidnym komplementem dla filmu), a jednak wydał mi się on być pozbawiony tego ciężaru właściwego, który mógłby go plasować w gronie utworów wybitnych (a tego chyba właśnie oczekiwałem). Poza tym opierał sie na dość niewiarygodnym pomyśle fabularnym (pewien psychiatra podejmuje się leczenia w swoim domu człowieka, z którego dwadzieścia kilka lat wcześniej – czyli jeszcze w PRL-u – zrobiono „warzywo”, co najprawdopodobniej miało podłoże polityczne.) Mimo wszystko, „Enen” wart jest polecenia (tak więc go polecam).

Do przeszłości, ale już w zupełnie innym tonie nawiązywał debiut Michała Rogalskiego „Ostatnia akcja” . Film z założenia lekki, nakręcony w tradycji kryminalnej komedii, nie zdołał jednak udźwignąć całego grona popularnych swego czasu aktorów polskich starszego pokolenia, takich jak Jan Machulski, Marian Kociniak, Wojciech Siemion, Lech Ordon, Barbara Kraftówna, Anna Janowska, Piotr Fronczewski… moim zdaniem głównie wskutek słabości scenariusza, który starał się zająć nas para-kryminalną historyjką, tyle że w sposób mało przekonywujący, bez żadnego suspensu, raczej przewidywalnie i mało oryginalnie. „Ostatnią akcję” wyprodukował nikt inny, jak Juliusz Machulski (co zresztą wyczuć można było w charakterze filmu wystylizowanego lekko na „Va Banque” czy „Killera”), więc z pewnymi obawami wybierałem się na film, który on wyreżyserował, czyli „Ile waży koń trojański?”, tym bardziej, że nie sposób było mi zapomnieć o złej prasie, jaką swego czasu „cieszyła się” ta komedia w naszym kraju. I tu spotkało mnie dość miłe zaskoczenie, gdyż trafiłem na film sympatyczny, zajmujący, gładko zrealizowany, a także świetnie zagrany. Nie miał on wprawdzie ciężaru odpowiedniego dla kinowego ekranu, ale jako opowieść oglądana w domowym zaciszu, w mniejszym już formacie, sprawdzić się on może, moim zdaniem, doskonale.

Na Festiwalu obejrzałem jeszcze dwa inne filmy, które w jakiś sposób ze sobą kojarzę i łączę, może ze względu na dość pesymistyczną, ponurą i miejscami desperacką wręcz ich wymowę. Mowa o „Jestem twój” Mariusza Grzegorzka oraz o filmie, który, jak słyszałem, wywołał swego czasu w kraju pewne poruszenie (przynajmniej w środowisku kinomanów), czyli „33 sceny z życia” Małgorzaty Szumowskiej. Oba filmy sprawnie zrealizowane, ale w pewien sposób wtórne (obraz Szumowskiej nawet swoim tytułem nawiązuje do Bergmana). No i przedstawiające rzeczywistość w konwencji jakiegoś egzystencjalno-psychologicznego koszmaru (co oczywiście, samo w sobie jeszcze filmu nie dyskredytuje, a jednak może być nużące).

* * *
W sumie jednak – było ciekawie. I mój apetyt na kino polskie na jakiś czas został zaspokojony.

*

Dość męczące „33 sceny z życia”

*

Komentarzy 16 to “FILMOWISKO („Galerianki”, „Świnki”, „Rewizyta”, „Enen”… i inne polskie filmy w Chicago)”

  1. czara Says:

    Logosie, zawstydzasz mnie, widziałeś więcej polskich ostatnich filmów, niż ja… Skomentuje więc tylko te które znam:

    – NN – ja byłam pod ogromnym wrażeniem, siedziałam do końca jak na szpilkach i długo nie mogłam się pozbierać. Mam wprawdzie zastrzeżenia do aktorstwa (żona głównego bohatera – bardzo słaba rola według mnie) i innych paru niedociągnięć. Ale i tak – film przewrotny i rzeczywiście godny polecenia.

    – Koń trojański – podpisuję się obiema rękami. Bardzo sympatyczna komedia romantyczna, idealna zresztą na obecną porę roku :)

    – 33 sceny z życa – będę bronić tego filmu zaciekle. Poruszył mnie i dotknął do żywego. Śmiercią, alkoholizmem, rozpadem związku… Wszystko było pokazane do bólu prawdziwie, równocześnie z pewną lekkością i dużym, choć czarnym humorem. Samo życie dla mnie.

    A poza tym: witaj w kraju :)

  2. Logos Amicus Says:

    No i wydało się (żem w kraju :) )
    Ale ma być merytorycznie (więc niekoniecznie romantycznie ;) ):

    – „Enen” – od Falka wymagam troche więcej niż od innych reżyserów, bo jest on akurat reżyserem, który może robić filmy wybitne, czy choćby tylko bardzo dobre. Zaś ten jego ostatni obraz, jest „zaledwie” filmem dobrym. Nie wykluczone, że gdyby nie moje (wygórowane?) oczekiwania, to mógłbym „Enena” bardziej zdecydowanie pochwalić (poza tym: moim zdaniem, źle dobrany aktor do roli bohatera tytułowego, zaledwie poprawny Szyc, średnie wystąpienia pozostałych aktorów… pewna „niewiarygodność” psychiatryczna… etc.)

    – Cieszę się, że Ci się podobał „Koń trojański”. Tym bardziej, że dobrze życzę Machulskiemu, mając do niego – z pewnych względów ;) – stosunek bardziej osobisty. Nie wspominając już o tym, że w początkach swojej kariery (scenarzysty i reżysera) nakręcił on parę filmów, które można zaliczyć do najlepszych komedii w historii polskiego kina. Cieszy więc to, że nie spotkał nas kolejny zawód (choć podobno w kraju „Konia trojańskiego” „zjechano”… właściwie nie wiem, dlaczego?)

    – „33 sceny”. Również uważam, że ten film jest w stanie „dotknąć do żywego”. Jest w nim bowiem naprawdę kilka mocnych i przejmujących momentów. A jednak nie zauważyłem, by jako całość zrealizowany był on „z lekkością”, ani też tego, że jest w nim jakiś humor (choćby tylko „czarny”).

    Pozdrawiam (otoczony prawdziwą polską zimą :) )
    S.

    • czara Says:

      Zut, przepraszam za mini-dekonspirację… Czasem człowiek chce być miły, a wychodzi… jak zawsze ;)
      Naprawdę nie pękałeś ze śmiechu na „33…”? Ja tak, choć to taki śmiech przez łzy oczywiście. Natomiast zgadzam się z zarzutami co do filmu Falka, mimo wszystko nawet te niedociągnięcia nie odebrały mi przyjemności oglądania tego filmu. Też nie wiem za co zjechano Konia Trojańskiego, dla mnie był zabawną podróżą w krainę dzieciństwa – lata 80.

      Rzeczywiście polskie filmy przemykają jakoś tak szybko przez ekrany, że wielu nie zdążę oglądać, tak było np. z Galeriankami, Glińskiego w ogóle przegapiłam, boję się, że podobnie będzie z Domem Złym, na który mam wielką ochotę…

      • Logos Amicus Says:

        Żadna konspiracja :)

        Myślę wykorzystać mój pobyt w kraju m. in. na obejrzenie w kinach kilku filmów, np.: „Rewersu”, „Domu Złego”… jak również „Białej wstążki” (Haneke, obok Inaritu („Amores Perros”, „21 Grams”, „Babel”), to jednen z najbardziej intrygujących mnie reżyserów ostatnich lat.

      • czara Says:

        Dobry wybór, Haneke rzeczywiście jest wybitnym reżyserem, co Biała Wstążka tylko potwierdza.

  3. Torlin Says:

    Nie oglądałem, więc się nie wypowiadam. Też pozdrawiam

  4. Jula Says:

    Hmm… , te filmy raczej w Polsce przeszły bez echa ;)
    Natomiast słyszałam dużo ciepłych słów na temat filmu „Rewers” z Agatą Buzek w roli głównej – została nagrodzona tytułem Shooting Star 2010, właśnie dzięki tej roli !..
    W samym filmie poza nią występują ;
    Krystyna Janda – Matka. Anna Polony – Babcia i Marcin Dorociński. Czyli same tuzy polskiej kinematografii :)))
    Mnie film się podobał, chociaż czarno -biały, jedynie kilka współczesnych scen w kolorze.
    ;D

    • Logos Amicus Says:

      Jula, myślę, że jednak jakieś echo było, tyle że w kręgach, które się polskim filmem nieco bliżej interesują.
      Dla mnie, większość z filmów, które opisałem, warta była obejrzenia. Mam wrażenie, że teraz kino polskie widownia troche zaniedbuje, że się to kino cokolwiek lekceważy…
      Wielka szkoda, bo – jakby nie było – powinno ono mieć należne sobie miejsce w polskiej kulturze.

      PS. Jestem obecnie w kraju, więc będę chciał „Rewers” obejrzeć. Planuję nawet porwać na ten film moją Rodzinkę, choć to… wyprawa wymagająca pokonania ponad 40 km. :)

  5. Chihiro Says:

    Bardzo chętnie obejrzę „Galerianki” i „Świnki”, a takze „33 sceny z zycia” (wreszcie!). Pamietam, ze „Cześć, Tereska” zrobil na mnie wielkie wrażenie, podobnie wiele lat później „Plac Zbawiciela”. Jesli chodzi o polskie filmy wole widzieć na ekranach wlasnie tę „mizerię”, wydaje mi sie bardzo autentycznie przedstawiona.
    Czemu kreci sie takie filmy? Chyba dlatego, by dać głos bohaterom, bo na co dzień niewiele sie mowi o ludziach tacy jak oni. Uwazam to za bardzo dobre zjawisko, szczegolnie, ze odeszlo sie poki co w polskim kinie od ekranizacji lektur szkolnych, ktore mocno zniechecaly mnie do Polskiej Kinematografii, gdy byłam w wieku licealnym.

    • Logos Amicus Says:

      No tak… tylko czy widownia polska chce takie filmy oglądać? Zwykle ludzie od „mizerii” chcą uciekać, choćby z tego powodu, że wielu z nich ma z nią do czynienia na codzień. Mała frekwencja może właśnie o tym świadczyć.

      A filmy, które wymieniłaś – polecam. Myślę, że czasu poświęconego na ich obejrzenie nie będziesz uważać za czas stracony.

      • magamara Says:

        Logosie, po takim festiwalu mozna sie poczuc na biezaco z najnowszymi osiagnieciami polskiego kina! :)

        Niestety zadnego z filmow nie widzialam, o sporo o nich slyszalam. „Galerianki” zreszta chyba nawet byly prezentowane w kinie, kiedy poznym latem wpadlam na chwile do Polski, ale ostatecznie nie zdecydowalam sie pojsc na ten film. Kiedys pracowalam w Warszawie, widzialam to, co dzieje sie w wielkich „galeriach” (co za nieszczesna nazwa swoja droga) stolicy, pewnie tez mijalam galerianki – moge sobie to dolujace zjawisko swietnie wyobrazic. Film, obawiam sie (zwlaszcza czytajac teraz Twoja recenzje) nie powiedzialby mi nic wiecej, nie wzbogacilby mnie o nowe podsumowania wspolczesnej Polski.

        A mowiac juz o wolnym kraju, to patrzac na tematyke filmow, wciaz wiekszosc skupia sie wokol dwoch tematow: historii wojenno-komunistycznej Polski i i patalogii spolecznych. Bardzo polskie prawda? Wciaz czekam na film pokazujacy nie dno, ale moze cos ciekawego w srodku? Moze przegapilam i teraz wyjdzie na jaw moja ignoracja, ale obawiam sie, ze to nie jest w sferze zainteresowania polskich rezyserow. Szkoda.

  6. Lili Says:

    Po obejrzeniu etiudy o tym samym tytule, która jest moim zdaniem wstrząsająca, czekałam na pełnometrażowy film. „Galerianki” moim zdaniem pokazują brutalną niestety prawdę nie tylko o dzisiejszej młodzieży, ale i o dorosłych. Świat dziewczyn jest kolorowy, wartość człowieka (a zwłaszcza kobiety) wyznaczają ciuszki, dobre gadżety i bogaty facet. Film pokazuje świat dziewczyn, które robią wszystko, aby pozbyć się dzieciństwa – bo jest to według nich okres nieszczęśliwy, trudny, naznaczony zależnością od nudnej i ubogiej – często patologicznej rodziny. Wszystkie bohaterki bardzo się wstydzą tego kim są, kim są ich rodzice, rodzeństwo. One poprzez sprzedawanie się za ciuchy i telefony odgradzają się od zwykłego, szarego świata. Dzięki temu zyskują złudne poczucie zainteresowania, miłości, akceptacji. Dziewczyny żyją chwilą, impulsem. Robią „melanż” i się niczym nie przejmują.
    Wzruszająca jest postać Alicji, która pod wpływem koleżanek (a zwłaszcza Mileny) staje się kimś zupełnie innym, a robi to tylko w imię rozpaczliwej chęci akceptacji. Także jej postępowanie względem chłopaka – Michała jest szokujące – jej relacje z ludźmi są w momencie ich spotkania tak złamane, że ten „związek” musiał skończyć się tragicznie. Postać Mileny budzi w oglądającym równie wiele emocji, bo widzimy jak bardzo sztuczna jest i zamknięta w sobie. Złamana. Tak samo Julia, która pogubiła się kompletnie w życiu.
    Szokuje jeszcze jedna rzecz – młodzież w przypadku problemów widzi samobójstwo i autodestrukcję (bo czyż oddawanie się facetom za pieniądze i gadżety nie jest samozniszczeniem się?) jako jedyne wyjście. Często krytykujemy starszych ludzi, że dla nich liczy się „to co ludzie powiedzą” – tymczasem dla dzisiejszych gimnazjalistów to sprawa życia i śmierci. Krzywy wzrok koleżanki, plotki kolegów, obśmiewanie za nieudany pierwszy raz, stary telefon, brzydkie spodnie doprowadzają do dramatów. „Galerianki” to przestroga przede wszystkim dla rodziców – nie znacie swoich własnych dzieci, bo nie chcecie ich znać, nie macie czasu, macie ważniejsze sprawy, często nałogi. Ten film powinni obejrzeć i rodzice i dzieci

  7. klaudia Says:

    ja ogładałam ,,Galerianki” i ,,Swinki” oba filmy podobały mi sie ale świnki zrobiły na mnie większe wrażenie polecam jak najbardziej ten film tak samo film ,,cześć tereska” również dobry
    świnki naprawde polecam

  8. AnnaS Says:

    przeglądam poszczególne wpisy na blogu i tak się zastanawiam, dlaczego mimo że mieszkasz w Chicago, blog zawiera więcej filmów polskojęzycznych niż anglojęzycznych? to tak na marginesie, generalnie bardzo fajne miejsce z fajnymi filmowymi spostrzeżeniami, wpadnę częściej ;)

    • Logos Amicus Says:

      Witam,
      tak z ciekawości zajrzałem do mojej FILMOTEKI, czyli listy filmów, o których pisałem na swoim blogu i policzyłem jaka jest tam proporcja filmów polskich do zagranicznych. I co się okazało? Że na ok. 120 omówionych przeze mnie filmów, przypada aż 80 filmów nie-polskojęzycznych. Czyli nie jest prawdą, że mój blog zawiera więcej filmów polskich niż anglojęzycznych.
      Ale przecież takie sortowanie nie ma większego sensu. Ja piszę o filmach, która zwróciły moją uwagę – i o których chciałem napisać, i w zasadzie jest to dla mnie sprawa drugorządna, z jakiego kraju jest dany film.

      A dlaczego tak wiele polskich?
      A dlaczego nie? Kino polskie zawsze leżało w polu moich zainteresowań.
      Poza tym, w Chicago, odbywa się co roku Festiwal Filmu Polskiego, któremu kibicuję już od wielu lat. Staram się przy tym, by napisać o większości filmów, które udaje mi się na nim obejrzeć.

      Pozdrawiam


Dodaj odpowiedź do Chihiro Anuluj pisanie odpowiedzi